Przejdź do głównej zawartości

Posty

Wyświetlanie postów z 2020

Wytwór snu? Ethel Lina White „Starsza pani znika”

Co zrobić, gdy z pociągowego przedziału, w którym właśnie jedziemy, znika nagle jedna z pasażerek? Zgłosić ten fakt do konduktora, poinformować pozostałych podróżujących? Może na własną rękę rozpocząć poszukiwania, przemierzając cały pociąg, zaglądając do każdego wagonu, uważnie przyglądając się każdemu podróżującemu? Wydaje się, że każda z tych strategii może pomóc w odnalezieniu zagubionej osoby, jednak co zrobić, gdy wszyscy – od współpasażerów po konduktora – uważają, że zaginięcie nam się wyłącznie ubzdurało lub przyśniło, bo wspomnianej pasażerki nikt nie widział? Co wtedy? W takiej sytuacji znajduje się Iris Carr, bohaterka książki „Starsza pani znika”. 

Być moralnie (nie)wyspanym. Zofia Szymanowska „Opowieść o naszym domu”

Tak naprawdę już po zapoznaniu się z tytułem książki „Opowieść o naszym domu” Zofii Szymanowskiej można wnioskować, w jaki sposób autorka, siostra wybitnego kompozytora, Karola Szymanowskiego, będzie prowadziła opowieść o przeszłości. Lwia część tego typu wspomnień przebiega podobnie: zawsze jest wyidealizowany obraz domu rodzinnego, przywoływanie sielskich, długich dni dzieciństwa, które mijały na zabawach we wspaniałych okolicznościach przyrody, a także ukazywanie członków rodziny i przyjaciół jako niezwykle pogodnych, ciepłych i wyjątkowych ludzi. To wszystko prowadzi na ogół do wniosku, że pierwsze lata życia były absolutnie wyjątkowe, a czasy, w których się dorastało, pozostają mityczne – jako spokojny, beztroski, wspaniały okres. Abstrahując od oceny takiej perspektywy, trzeba przyznać, że Zofia Szymanowska w dużej mierze wpisuje swoją opowieść w podobny schemat. Jej wspomnienie domu w Tymoszówce to przywoływanie z pamięci nieistniejącego już świata, w którym można było w sposób

Zawsze obcy. Anna Kaszuba-Dębska „Bruno. Epoka genialna”

Ambicją Anny Kaszuby-Dębskiej, malarki, pisarki i reżyserki, było stworzenie nie tyle opowieści o życiu Brunona Schulza, ile przedstawienie jego osoby na tle zarówno epoki, w której tworzył, jak i jego dorobku. W jej książce dochodzą w związku z tym do głosu bardzo różne wątki, czasem dalekie od samego twórcy „Sklepów cynamonowych”. Choć dzięki temu autorce udaje się opowiedzieć o wielu problemach i zjawiskach związanych między innymi ze środowiskami artystycznymi, kulturą, przemianami w społeczeństwie i wydarzeniami historycznymi, to jej publikacja wydaje się niekiedy przesycona niekoniecznie ważnymi informacjami. Tło a bohater „Bruno. Epoka genialna” to książka nierówna. Choć znaczna część biografii wydaje się pasjonująca, bo Kaszuba-Dębska swobodnie operuje faktami i kontekstami, tworząc z nich przekonującą, spójną i przede wszystkim interesującą opowieść, to często odchodzi za daleko od swojego bohatera. Wprawdzie autorka doskonale radzi sobie z literackim przetwarzaniem faktów z ż

Słowa wędrowniczki. Michał Rusinek „Wihajster, czyli przewodnik po słowach pożyczonych”

Książka Michała Rusinka została napisana z myślą o pokazaniu młodszym czytelnikom, że żaden język nie jest skończony, bo każdy bez przerwy podlega wielu różnym procesom. Słowa nie tylko znaczą i brzmią, ale również mają swoje historie. Choć zapożyczeniami posługujemy się na co dzień, niekiedy zupełnie nieświadomie, to często nie zdajemy sobie sprawy z tego, że wyraz, którego właśnie używamy, nie tylko pochodzi z innego języka czy nawet z innej kultury, ale także na przestrzeni wielu lat zmienił swoje znaczenie. Michał Rusinek, językoznawca, autor wielu publikacji poświęconych językowi, w „Wihajstrze, czyli przewodniku po słowach pożyczonych” pokazuje, jak wiele oczywistych dla nas słów ma za sobą nie tak oczywistą drogę – bo przywędrowały do polszczyzny na przykład ze średniowiecznej łaciny przez język włoski, niemiecki i czeski. Wprawdzie początkowo „Wihajster” wydaje się książką zupełnie niepozorną, być może – patrząc z perspektywy dziecka – nawet nudną (bo co nam z tego, że Rusinek

Zanurzeni w czasie. Julia Fiedorczuk „Pod słońcem”

Jacek Dehnel, mówiąc w jednym z wywiadów o swoich sposobach na pisanie książek, powiedział, że powstawanie powieści przypomina proces samoczynnego łączenia się kilku plam na obrusie: pojedyncze mokre miejsca zagarniają coraz więcej suchej przestrzeni, a czasem zaczynają tworzyć jedną wielką plamę. Czytając „Pod słońcem” Julii Fiedorczuk, można odnieść wrażenie, że podobną strategię przyjęła autorka. Jej opowieść powstaje właśnie w ten sposób – pojedyncze historie zagarniają coraz więcej przestrzeni, poszczególne wydarzenia zaczynają dotyczyć coraz większej liczby bohaterów, choć narracja pozostaje cały czas ukierunkowana na to, co jednostkowe i intymne. Gdyby chcieć powiedzieć w dwóch słowach, o czym traktuje najnowsza książka Fiedorczuk, można by powiedzieć: o życiu. Choć brzmi to jak komunał, to dobrze pasuje do tej powieści. Autorka, osadzając akcję utworu między innymi w pogranicznej, wielokulturowej przestrzeni Podlasia, opowiada o bohaterach żyjących w niespokojnych czasach dwudz

Dusza bezdusznej rzeczywistości. Ewa Bieńkowska „Po co filozofowi religia. Stanisław Brzozowski, Leszek Kołakowski”

Ewa Bieńkowska, eseistka, historyk literatury, tłumaczka, w „Po co filozofowi religia” przygląda się dwóm ważnym dla polskiej kultury osobom: Stanisławowi Brzozowskiemu oraz Leszkowi Kołakowskiemu. Jak zauważa we wstępie, uzasadniając zestawienie obu postaci, „Więcej jest cech, które ich łączą, niż tych, które różnią”. Wśród wspólnych rzeczy wymienia między innymi początkowe lewicowe zaangażowanie, duże oczytanie, a także niejednoznaczną przynależność polityczno-ideologiczną, przez którą obaj są wciąż „przedmiotem kontrowersji i zawłaszczeń”. Autorkę zainteresowała jednak inna wspólna cecha, jaką jest fascynacja zjawiskiem religii – „w kulturze przede wszystkim, a następnie w życiu osobistym”. „Po co filozofowi religia” próbuje bowiem pokazać, skąd się bierze „umieszczenie chrześcijaństwa w środku ich życia”, a także, jak to, czym się zajmowali (lekturami, zgłębianiem doktryn, analizowaniem rozpraw teologicznych i filozoficznych) wpływało na ich postawę względem otaczającej ich rzec

Ple, ple. Piotr Marecki „Polska przydrożna”

Wydaje się, że nie było w tym roku premiery, która doczekałaby się tak rozbieżnej, a niekiedy nawet skrajnej recepcji. Piotr Marecki, wydając „Polskę przydrożną”, wywinął nie tylko czytelnikom, ale także recenzentom dużego figla. Jego książka została medialnie przedstawiona jako reportaż z samochodowej podróży po Polsce prowincjonalnej, co rozbudziło w wielu odbiorcach duże oczekiwania – opowieści o tym, jak inteligent z Krakowa postrzega życie w małych wsiach i miasteczkach. Ci, którzy oczekiwali socjologicznych obserwacji lub etnologicznego zacięcia autora, prędko poczuli się oszukani (czego dowodem są liczne negatywne recenzje), bo zamiast odważnie prowadzonych portretów Polski powiatowej, otrzymali opis podróży prowadzony zza kierownicy. Reportaż? Zapiski z podróży? Prowokacja? „Polska przydrożna” została pomyślana na kilka sposobów naraz. Pierwszy dotyczy postawy czytelniczej, a dokładniej – igrania z odbiorcą, niespełniania jego oczekiwań. Marecki przez dłuższy czas po premi

Nie do uwierzenia. Łukasz Stachniak „Kto chce jeść mięso, musi umieć zabić¨

„Kto chce jeść mięso, musi umieć zabić¨ to książka bardzo męcząca. Czytając, można odnieść wrażenie, że autor zapomniał o znaczeniu budowania napięcia, kreowania wrażenia tajemnicy i dążenia do suspensu, a skupił się jedynie na językowej stylizacji oraz powierzchownym dowartościowywaniu szczegółu. Należy przy tym zaznaczyć, że są to starania nieudolne, pozorne, bo powieść Łukasza Stachniaka irytuje pozłotkowością i niepotrzebnym rozbuchaniem formalno-językowym. Wydaje się, że wyraźnym punktem odniesienia (artystycznym? komercyjnym? tematycznym?) dla wielu dzisiejszych prozaików jest „Król” Szczepana Twardocha. To kolejna powieść (choć umiejscowiona historycznie trochę wcześniej), choćby po „Czarnym słońcu” Jakuba Żulczyka, w której można dostrzec wyraźne inspiracje sprzedażowym hitem autora „Morfiny”. Stachniak podąża za pisarzem ze Śląska, nie tylko fetyszyzując (choć nieudolnie, męcząco) przemoc i świat widziany z perspektywy mężczyzny, ale również wykorzystując podobną stylisty

Przemoc i niewiele więcej. Jakub Żulczyk „Czarne słońce”

Wydaje się, że na co innego liczył Jakub Żulczyk, wydając „Czarne słońce”. Wokół ostatniej powieści autora „Wzgórza psów” nie wytworzyła się atmosfera, zazwyczaj towarzysząca premierom jego książek. Choć pisarz o niskiej sprzedaży swojego dzieła raczej nie może mówić, to ani zainteresowanie mediów, ani krytycznoliteracka dyskusja nie okazały się dla niego satysfakcjonujące. Sam Żulczyk jakiś czas temu narzekał na swoim profilu na Facebooku, pisząc, że nie poświęcono jego powieści wystarczająco dużo uwagi, co – jak zauważa – wynika z poruszanej w niej tematyki. Co więcej, nie tak dawno, bo chwilę po ogłoszeniu tegorocznych laureatów Nike, twórca zamieścił w mediach społecznościowych wpis, w którym ironicznie odniósł się do nieobecności jego ostatniej powieści wśród nominowanych do przyznawanej przez „Gazetę Wyborczą” nagrody. W ten sposób ponownie zasugerował, że wokół „Czarnego słońca” panuje zmowa milczenia. Należy jednak zapytać, czy to, jak (i co) Żulczyk opowiada o

Choruje, choruję, chorujemy. Izabela Morska „Znikanie”

Lektura „Znikania” Izabeli Morskiej (publikującej wcześniej jako Izabela Filipiak) przywodzi na myśl witkiewiczowską kategorię powieści-worka. W najnowszej książce autorki „Absolutnej amnezji” znajdziemy bowiem nie tylko – jak czytamy na czwartej stronie okładki – śledztwo medyczne i wątki autobiograficzne, ale również liczne ustępy filozoficzne, szeroko poprowadzone zagadnienia teoretyczne (związane między innymi z pojęciem narracyjnej tożsamości Paula Ricoeura i rozpoznaniami Susan Sontag) oraz wtręty polityczno-publicystyczne. Pisarka, pisząc o chorobie i chorowaniu (a raczej: o chorowaniu w Polsce), porusza wiele problemów, zestawiając ze sobą różne – często w sposób nieoczywisty – zjawiska: m.in. własny stan zdrowia ze stanem polskiej praworządności, wizytę u lekarza z aktem twórczym aktora czy pojawianie się symptomów choroby z językiem nienawiści i społecznym przyzwoleniem na homofobię. W „Znikaniu” dochodzi zatem do zespolenia obiektywnego z subiektywnym, a także indywidualneg

Niewiadome i wiadome. Grzegorz Kopiec „Czas pokuty”

Lektura „Czasu pokuty” nie należy do przewidywalnych. Wręcz przeciwnie. Grzegorz Kopiec tak prowadzi narrację, by czytelnik na każdym kroku był zaskakiwany. Nie chodzi tylko o zwroty akcji, ślepe tropy interpretacyjne czy wprowadzanie wątków, których jedynym celem jest mylenie odbiorcy, ale przede wszystkim o nastrój powieści i zdolność kreowania takich obrazów literackich, które wymykają się jednoznacznej ocenie. W powieści wydanej przez wydawnictwo JanKa nic nie jest klarowne i pewne, wszystko – każdy dialog, scena, zdarzenie – zdaje się jednocześnie istnieć i nie istnieć: fikcja przeplata się z prawdopodobieństwem, jawa ze snem, prawda z nieprawdą, racjonalne z niedorzecznym. I na przecięciu tych wszystkich sprzeczności Kopiec umieszcza swoją fabułę. „To tylko z pozoru była zwykła poczekalnia przy zwykłej izbie przyjęć” – tym zdaniem rozpoczyna się „Czas pokuty” i po lekturze można stwierdzić, że w tych słowach wyraża się cała powieść. Kopiec bawi się pozorami do teg

Plejady gwiazd i czyste niebo. Igor Newerly „Wzgórze Błękitnego Snu”

Jeżeli w opisie „Wzgórza Błękitnego Snu” czytamy, że to powieść o spiskowcu skazanym na katorgę i wieczne zesłanie, to może nam przyjść do głowy jedna z najbardziej osobistych książek Fiodora Dostojewskiego – „Wspomnienia z domu umarłych”. Może, choć już w trakcie lektury okaże się, że to skojarzenie niezbyt trafne, bo obie narracje zdecydowanie się od siebie różnią: utwór rosyjskiego mistrza stanowi przede wszystkim zapis psychologiczno-społecznych obserwacji i przegląd zachowań skazańców, a „Wzgórze...” to powieść o odnajdywaniu się na – choć należałoby raczej powiedzieć: „w” – zesłaniu. Igor Newerly przedstawia historię Bronisława Najdarowskiego, przedstawiciela lewicowej partii Proletariat, który został skazany na katorgę za próbę zabicia rosyjskiego cara. Choć w powieści śledzimy przede wszystkim jego syberyjskie doświadczenia, to w retrospekcjach poznajemy dzieciństwo, dawną aktywność polityczną oraz wszystko to, co sprawiło, że był gotów podnieść rękę na władcę. Po trwającej

Katedra w czasie. Pico Iyer „Sztuka bezruchu. Przygody w podróżowaniu donikąd”

To symptomatyczne, że muszę po raz drugi napisać recenzję akurat „Sztuki bezruchu”. Dlaczego po raz drugi? Pierwsze omówienie nieroztropnie skasowałem, nie zapisując nigdzie wersji zapasowej. Dlaczego symptomatyczne? Bo filozofią Iyera, wyrażoną tytułowym bezruchem, jest dłuższa chwila refleksji, spokojna medytacja nad sobą lub jakimś zagadnieniem – a przysiadając ponownie do pisania, muszę zastanowić się nad tą książką na nowo. O czym traktuje „Sztuka bezruchu”? Myślę, że najlepiej oddać głos samemu autorowi: „o próbie zajmowania się ukochanymi osobami, wykonywaniu swojej pracy i utrzymywania kierunku w tym niewiarygodnie szybkim świecie. Jest to krótka opowieść i jest taka nie bez przyczyny. Chodzi o to, by można ją było przeczytać za jednym posiedzeniem i szybko powrócić do swojego (...) życia”. Brzmi dość coachingowo, jednak w istocie tak nie jest – „Sztuka bezruchu” nie udziela żadnych rad, nie moralizuje, tylko pokazuje czytelnikowi zalety, które przemawiają za

Pomnik trwalszy niż ze spiżu. Jerzy Illg „Mój znak”

„Mija dziesięć lat od pierwszego wydania tej książki (...). Gdy ukazała się w 2009 roku na 50-lecie Znaku, żyli jeszcze (...) Wisława Szymborska, Stanisław Barańczak, Andrzej Szczeklik, Seamus Heaney” – pisze w przedmowie do drugiego wydania „Mojego znaku” Jerzy Illg. Przywołuję te słowa nie bez powodu – pokazują one bowiem, jak zmieniła się (a przy tym: jak musiała się zmienić) na przestrzeni kilkunastu lat recepcja tej publikacji: wydawnictwo nabrało charakteru bardziej refleksyjnego i retrospektywnego. „Mój znak” to zbiór kilkudziesięciu opowieści, szkiców i zapisków biograficznych, które w sposób anegdotyczny opowiadają o twórcach, z którymi w trakcie swojego życia zawodowego zetknął się Illg. Mamy zatem w omawianej książce przedstawione między innymi historie rozgrywające się w siermiężnych latach PRL-u (oczywiście z dużym naciskiem na drugi obieg wydawniczy), wspomnienia związane z Tygodnikiem Powszechnym i wydawnictwem Znak, a także obrazy z polskiego życia akademickiego i

Jeśli nie na dole, to na górze. Emma Adbåge „Dołek”

„Dołek” Adbåge  odwołuje się do sytuacji, którą wszyscy doskonale znamy z autopsji: najlepsze jest to, co zakazane. A już w oczach dziecka – zwłaszcza. Wyobraźmy sobie coś takiego: za szkołą znajduje się duży dołek, czyli wielka dziura, powstała  „dlatego, że ktoś kiedyś wybrał stamtąd dużo ziemi”, w której da się przyjemnie i aktywnie spędzać czas. Jak? Można na przykład bawić się w „mamę niedźwiedzicę, szałas, kryjówkę, kiosk”. Oczywiście, jak to w świecie dorosłych bywa, nie wszystko, co najmłodszym miłe, jest przez starszych rozumiane i akceptowane. Jak czytamy, „Dorośli nienawidzą Dołka. Nie chcą, żebyśmy się w nim bawili, bo możemy się zabić” lub „przynajmniej się przewrócić i zrobić sobie krzywdę”. By uprzykrzyć  najmłodszym życie (lub – po dorosłemu – wyprzedzić potencjalny wypadek) nauczyciele podejmują decyzję najpierw o zakazie wchodzenia do dziury (w rezultacie sprytni uczniowie organizują sobie rozrywki na jej krawędzi), a następnie – o jej całkowitym zakopaniu. Oba po

Archiwizuj

Pokaż więcej