Przejdź do głównej zawartości

Wytwór snu? Ethel Lina White „Starsza pani znika”

Co zrobić, gdy z pociągowego przedziału, w którym właśnie jedziemy, znika nagle jedna z pasażerek? Zgłosić ten fakt do konduktora, poinformować pozostałych podróżujących? Może na własną rękę rozpocząć poszukiwania, przemierzając cały pociąg, zaglądając do każdego wagonu, uważnie przyglądając się każdemu podróżującemu? Wydaje się, że każda z tych strategii może pomóc w odnalezieniu zagubionej osoby, jednak co zrobić, gdy wszyscy – od współpasażerów po konduktora – uważają, że zaginięcie nam się wyłącznie ubzdurało lub przyśniło, bo wspomnianej pasażerki nikt nie widział? Co wtedy? W takiej sytuacji znajduje się Iris Carr, bohaterka książki „Starsza pani znika”. 

Ethel Lina White jest w Polsce pisarką raczej nieznaną, choć napisała wiele poczytnych – zwłaszcza w Wielkiej Brytanii – powieści. Zdumiewać może jej nieobecność na naszym rynku wydawniczym, bo jej literatura przywodzi na myśl twórczość Agaty Christie (piszącej w tych samych latach, co White), która z kolei jest wśród polskich czytelników bardzo popularna. Zwracam na to uwagę, bo w wielu recenzjach książki „Starsza pani znika” pojawia się to zestawienie – Christie i White. Dzieje się tak nie bez powodu i nie chodzi wyłącznie o to, że literatki żyły w tych samych czasach (obie urodziły się w drugiej połowie XIX wieku) i w tym samym kraju, ale również o widoczne podobieństwa na poziomie stricte twórczym: w obu wypadkach mamy do czynienia z klasycznymi kryminałami, których akcja często rozgrywa się w zamkniętym pomieszczeniu, z wyraźnie zarysowanym anglosaskim kontekstem społeczno-kulturowym. Tak też jest w wypadku recenzowanej powieści: mamy konkretnie wyznaczoną przestrzeń (rozpędzony pociąg), tajemnicze zdarzenie (nagłe i trudne do wyjaśnienia zniknięcie jednej z pasażerek) i nienachalnie ukazane tło społeczne (poszczególni bohaterowie reprezentują różne grupy – tak jak siostry Flood-Porter, które są [stereo]typowymi angielskimi damami z wyższych sfer). Jak przystało na kryminał, wraz z upływem czasu bynajmniej nie wzrasta nasza wiedza na temat prowadzonego śledztwa, a rosnącemu napięciu w tym wypadku sprzyja nie tylko precyzyjnie pomyślana intryga, ale również presja czasu, wszak pociąg, w którym wszystko się dzieje, „z każdą minutą jest bliżej... bliżej... bliżej” (s. 210) celu, finału podróży.
 
„Starsza pani znika” jest dla czytelnika dużą niespodzianką. Wprawdzie już z opisu wydawniczego można wywnioskować, że książka White jest kryminałem, jednak zanim w trakcie lektury dojdziemy do typowych dla tego gatunku powieściowego wydarzeń fabularnych, można odnieść wrażenie, że to utwór, którego głównym celem nie jest wikłanie odbiorcy w detektywistyczną historię, a raczej przedstawienie skomplikowanej sytuacji psychicznej głównej bohaterki, Iris Carr. Jej wakacje, które – po odjeździe grupy przyjaciół – przebiegały w samotności, podporządkowane były kontemplacji przyrody i radowaniu się z tego, że jest bez towarzystwa innych osób, bo dzięki temu „(...) nareszcie była sama na sam z górami i ciszą” (s. 8). Choć samotność wydawała się dla bohaterki w związku z tym więcej niż pożądana, to właśnie Carr w trakcie podróży okaże się tą osobą, która jako jedyna dostrzeże zaginięcie pani Froy i przejmie się jej potencjalnymi kłopotami. Dla porządku wyjaśnijmy, że nie łączyła ich wcześniej żadna znacząca więź – ani przyjacielska, ani tym bardziej rodzinna. Postaci poznały się w pociągu, porozmawiały chwilę w restauracyjnym wagonie przy herbacie. Tak jak to często bywa u Christie, tak tutaj zagwozdka kryminalna, choć ograniczona przestrzennie do kilku, może kilkunastu wagonów, wcale nie jest prosta do wyjaśnienia – im Iris Carr bardziej stara się dociec prawdy, odnaleźć tytułową starszą kobietę, tym mniej rozumie: wmawia się jej, że zaginiona „była niczym jak tylko wytworem (...) snu” (s. 95) albo, że w przedziale, w którym podróżowała,, „(...) nigdy [poza główną bohaterką – dod. aut. rec.] nie siedziała żadna Angielka” (s. 80).

Książkę Ethel Liny White czyta się z dużą przyjemnością, co jest zasługą nie tylko ciekawie zawiązanej intrygi, ale również samego sposobu prowadzenia narracji. Podczas lektury można odnieść wrażenie, że ponad bohaterami i narratorem jest jakaś trzecia instancja, która wszystko kontroluje – ujawnia się ona w wielu momentach, przede wszystkim poprzez dowartościowywanie w opisie tych wydarzeń czy szczegółów, które z czasem okażą się istotne. W noc poprzedzającą podróż Iris Carr została wybudzona ze snu przez „(...) przebijający się przez ciemności hałas pędzącego ekspresu” (s. 37), przywołujący jej na myśl nie tylko niechybną wyprawę, ale również „powiew jakiegoś niejasnego przeczucia”, którym była myśl, że „Może... coś się... wydarzy i nigdy nie wrócę do domu” (s. 35). I dalej: „(...) poczuła jednak, że żadne zło nie przeszkodzi jej w powrocie, a mogły to być: katastrofa kolejowa, choroba, zbrodnia (...)”. Wprawdzie w momencie snucia tych przypuszczeń ani czytelnik, ani narrator nie zdają sobie sprawy z rewelacji, jakie za kilka, kilkanaście godzin spotkają bohaterkę, jednak już wtedy można dostrzec, że coś się odbiorcy sugeruje czy podpowiada. White w wielu momentach postępuje w podobny sposób i zawsze robi to tak, że dopiero post factum zwracamy na to uwagę. Autorka uzyskuje również napięcia w inny sposób – na przykład opisując postawę głównej bohaterki poprzez tworzenie analogii do miejsca, w którym się znajduje. Opisując zaniepokojenie i liczne wątpliwości Iris, jakie pojawiły się w związku z odnotowaniem zniknięcia pani Froy, narrator zauważa, że „Pociąg szarpał, zwalniał, przyśpieszał, kołysał się i trząsł na boki – zupełnie jak myśli Iris” (s. 83). Podobnych zestawień w powieści znajduje się więcej i nie wydają się one przypadkowe – autorka za ich sprawą z jednej strony uwiarygadnia całą opowieść (dając czytelnikowi poczucie pełni, kompletności całego wykreowanego świata), a z drugiej uatrakcyjnia ją, wynosi ponad poziom „zwykłego” kryminału.

Komentarze