Długo zastanawiałem się nad tym, jak zacząć tę recenzję. Trudno pisać o świetnych książkach, by wyrazić zachwyt, nie popadając przy tym w banał. A w wypadku Macochy problem jest taki, że odnośnie do tej pozycji wypada używać wyłącznie wielkich słów. Petra Hůlová napisała bowiem powieść, która pod każdym względem zachwyca. Machoca, co najpewniej polski czytelnik zawdzięcza Julii Różewicz, tłumaczce, porywa przede wszystkim językiem, frazą i lotnością słowa. Jestem w stanie zaryzykować nawet przypuszczenie, że gdyby nie fenomenalne tłumaczenie, ta powieść mogłaby wydawać się nie tyle nieudana, ile nudna. Tak naprawdę na poziomie fabularnym nie dzieje się za dużo, bo obserwujemy główną bohaterką, narratorkę, która, tkwiąc we własnym mieszkaniu lub przebywając na balkonie, podsumowuje wszystko to, co przeżyła, bynajmniej nie w porządku chronologicznym czy logicznym. W jej potoku myśli niekontrolowanie nachodzą na siebie obrazy, czasy, miejsca, postaci i sytuacje, prawda miesza się z nie