Przejdź do głównej zawartości

338. Mozolnie. Danka Braun „Krew na sutannie”

Osadzenie akcji powieści w środowiskach kościelnych to gwarancja dwóch rzeczy: społecznego zainteresowania, związanego z ewentualną kontrowersją, i zbudowania poczucia tajemnicy. Obie sytuacje wynikają z prostej rzeczy – Kościół Katolicki, choć w Polsce obecny i zakorzeniony bardzo mocno, okazuje się instytucją niezwykle enigmatyczną i wpływową, więc każda pojawiająca się informacja (również w sztuce, literaturze czy społecznym dyskursie) wzbudza niemałe zainteresowanie każdej ze stron – wyznawców, członków oraz zagorzałych przeciwników. 

Powieść Danki Braun to historia dość pokrętna, ale raczej nie ze względu na strukturę czy fabułę, tylko nieśpieszne tempo. Dzieje się w tej książce dużo, trzeba przyznać, jednak więcej tu nieistotnych, niepotrzebnych rozmów, przegadanych i powierzchownych dialogów, niż wydarzeń, które trzymałyby czytelnika w napięciu lub wyraźnym zainteresowaniu. Napięcie – pojęcie, które w tym wypadku nie zostało wystarczająco docenione, okazuje się strącone w niepamięć za sprawą zbyt powierzchownych relacji i scen, które, choć niby pod jakimś względem istotne, tak naprawdę okazują się zupełnie sztampowe i mało ważne. Przede wszystkim należy zwrócić uwagę w tym kontekście na dochodzenie, mające na celu wykrycie zabójcy prowincjała Edwarda Nasiadki. Początkowo jest naprawdę ciekawie. W niejasnych okolicznościach został zabity rzekomo przykładny, ceniony i lubiany duchowny, a księża, by uniknąć niepotrzebnego zamieszania i szumu, które z pewnością w mediach spowodowałoby oficjalne dochodzenie, zadanie wyjaśnienia przestępstwa zlecają Markowi Bieglerowi, któremu szczęśliwie udało się w przeszłości pewne tajemnice rozgryźć. Niestety, zagłębiając się w problem, wyjaśniając różne możliwości i niejasności, napotyka na przeszkodę, jak się wydaje, nie do ominięcia – niedostępność i tajemniczość kleru. Pokonując kolejne bariery, łącząc fakty i współpracując z komisarzem Biedą, coraz głębiej wchodzi zarówno w struktury  Zgromadzenia Księży Katechetów, jak i w przeszłość oraz nieoficjalne życie duchownych, odkrywając przy tym sekrety oraz zdarzenia, o których nie tylko księża, ale również wielu na pierwszy rzut oka postronnych świeckich wolałoby zapomnieć.

Krew na sutannie zmaga się z jednym zasadniczym problemem – nierównością. To, co w dużej mierze odbiera przyjemność z czytania, która powinna wynikać w tym wypadku ze stopniowego odkrywania prawdy lub chociaż poczucia jej odkrywania, zlokalizowane jest na poziomie albo niewystarczającej selekcji konkretnych scen i dialogów, albo niedostatecznej pracy nad napięciem. Po pierwsze, decydując się na przekładaną opowieść (mam na myśli jakby dwutorową, równoległą narrację: pamiętnik Beaty oraz dochodzenie prowadzone przez Marka), akcja powinna zostać skonstruowana w taki sposób, by kończąc czytać na przykład o kolejnym ślepym tropie w śledztwie lub nowym fakcie, czytelnik był zaintrygowany tudzież wyraźnie zaciekawiony tym, jak dalej potoczą się odpowiednie wątki. Idąc więc tym tropem, kolejne rozdziały powinny wydawać się na tyle frapujące i wyraźne, by następujące po nich po pierwsze nie zacierały wrażenia i nie umniejszały zainteresowaniu, a po drugie dostarczały kolejnych bodźców wzmagającym potrzebę dalszej lektury. Niestety tego na poziomie samej płaszczyzny fabularnej brakuje. Głównie za sprawą (o czym pisałem już wcześniej) rozpasanych dialogów i zmiennego tempa, które raz przyśpiesza, a innym razem znacznie zwalnia, wystawiając koncentrację czytelnika na próbę. Pierwsze rozdziały, poświęcone poznawaniu środowiska i społeczności, w której doszło do morderstwa, prowadzone są w sposób na tyle chaotyczny, że nie potrafią wskazać odbiorcy istoty problemu czy zadać pytania, które sprawiłoby, że czytający chciałby śledzić dalszy rozwój akcji, by – po prostu – zaspokoić zakończeniem ciekawość lub niepewność. Sam punkt wyjścia, morderstwo księdza, wraz z pierwszymi tropami, choć wydaje się w porządku, to dalsza realizacja nieco rozczarowuje – na przykład informacja o prawdziwych dowodach zbrodni zostaje wplątana w fabułę tak, że nie stanowi ani punktu zwrotnego, ani przełomowego wydarzenia.

Poza wspomnianą nierównością i brakiem wyraźnego napięcia trudno tej książce wiele zarzucić. Krew na sutannie to poprawnie napisana opowieść, co ważne – z niespodziewanym, zaskakującym rozwiązaniem. Owszem, czyta się ten utwór niekiedy mozolnie, żeby nie powiedzieć, że na siłę, ale ze względu na środowisko kleru, w którym rozgrywa się akcja, odczuwa się nieustanne zainteresowanie tym, co przedstawiane – właśnie ze względu na enigmatyczność czy kontrowersyjność, na które zwracałem uwagę już wcześnie. Autorka, co należy wspomnieć, nie decyduje się na tanie szokowanie, związane z ciągłym bazowaniem na możliwych niechlubnych dla Kościoła przestępstwach lub występkach księży, tylko konstruuje opowieść, w której kładzie nacisk na konkretną, realną i logiczną opowieść, toczoną oczywiście w świetle tematów tabu, wypieranych dość często ze społecznego dyskursu. Jest niestety w tej powieści sporo sztampy i powierzchownych rozwiązań (żeby daleko nie szukać – w prologu, którego finał, choć dosadny, łatwy do przewidzenia), jednak mimo to wydaje mi się, że książka z powodzeniem znajdzie wielu czytelników. 

3/6

Za książkę serdecznie dziękuję wydawnictwu Prozami. 

Komentarze