Przejdź do głównej zawartości

Słowa wędrowniczki. Michał Rusinek „Wihajster, czyli przewodnik po słowach pożyczonych”

Książka Michała Rusinka została napisana z myślą o pokazaniu młodszym czytelnikom, że żaden język nie jest skończony, bo każdy bez przerwy podlega wielu różnym procesom.

Słowa nie tylko znaczą i brzmią, ale również mają swoje historie. Choć zapożyczeniami posługujemy się na co dzień, niekiedy zupełnie nieświadomie, to często nie zdajemy sobie sprawy z tego, że wyraz, którego właśnie używamy, nie tylko pochodzi z innego języka czy nawet z innej kultury, ale także na przestrzeni wielu lat zmienił swoje znaczenie. Michał Rusinek, językoznawca, autor wielu publikacji poświęconych językowi, w „Wihajstrze, czyli przewodniku po słowach pożyczonych” pokazuje, jak wiele oczywistych dla nas słów ma za sobą nie tak oczywistą drogę – bo przywędrowały do polszczyzny na przykład ze średniowiecznej łaciny przez język włoski, niemiecki i czeski.

Wprawdzie początkowo „Wihajster” wydaje się książką zupełnie niepozorną, być może – patrząc z perspektywy dziecka – nawet nudną (bo co nam z tego, że Rusinek o każdym słowie napisze po kilka zdań? Czy to może być ciekawe?), jednak z czasem okazuje się, że za wskazywaniem pochodzenia konkretnych słów kryje się coś więcej, zdecydowanie szerszy zamiar. Owszem, dla autora punktem wyjścia stają się poszczególne wyrazy i ich międzyjęzykowe „wędrowanie”, ale nie o nie tu przede wszystkim chodzi. Ambicją Rusinka jest bowiem uzmysłowienie czytelnikom, że język jest po pierwsze żywą materią, w której cały czas zachodzą różne procesy i przemiany, a po drugie, że dzieją się w nim naprawdę interesujące rzeczy.
 
Książka jest pisana z perspektywy nie naukowca czy kogoś, kto chce wskazywać dzieciom konkretne filologiczne problemy, ale osoby, która pragnie niejako zaprosić czytających do zabawy. Rusinek robi bardzo dużo, by pokazać, że warto przyglądać się temu, co i jak mówimy, bo – jak udowadnia – za słowami kryje się nie tylko ich sens, ale również historia, kultura, filozofia czy nierzadko zabawny przypadek. Na tym poziomie jego książka angażuje czytelnika, zachęca go do wyprowadzania własnych refleksji. Dlatego też, gdy autor objaśnia na przykład pochodzenie rzeczownika „telefon”, to nie tylko wyjaśnia, z jakich słów on się składa (tele – daleko,  phōnē – dźwięk), ale również wskazuje na powody, które przemówiły za tym, by je połączyć: „Bo telefony przenoszą przecież dźwięk na odległość, halo?”. Dużą zaletą książki jest położenie w niej nacisku nie na pouczanie czy podręcznikowe, zero-jedynkowe wskazywanie zjawisk (wobec których odbiorca pozostaje zupełnie obojętny – trudno bowiem zainteresować się czymś, co jest w tak twardy sposób wyłożone), ale na pokazywanie zasad językowych procesów. Rusinek zostawia przy tym wiele przestrzeni czytelnikowi, pozwala mu dopowiadać informacje czy też odkrywać to, co zostało inteligentnie ukryte: gdy mowa o „piłce”, autor pisze o tym, że to słowo „przyturlało się do języka polskiego”, gdy wyjaśnia pochodzenie rzeczownika „tramwaj”, informuje, że „przyjechał [on] do nas prosto z Anglii”, a gdy opowiada o kobyle, stwierdza, że „przygalopowała do nas z języka ukraińskiego”. Lektura „Wihajstra” staje się w związku z tym sposobnością nie tylko do tego, by dowiedzieć się czegoś o językowych mechanizmach (łączeniach słów, powstawaniach neologizmów, zapożyczeniach itp.), ale także do obserwowania twórczej, świadomej zabawy słowem.

Książka Rusinka spełnia również inną, bardzo ważną rolę – uświadamia czytającemu, że jako użytkownicy języka polskiego nie jesteśmy wyłączeni z dostępu do europejskiej czy nawet światowej spuścizny poprzednich pokoleń. Wprawdzie w wielu krajach, także w naszym, dominują dziś nastroje nacjonalistyczne, jednak w „Wihajstrze” widać jak na dłoni, że trudno w dalszej perspektywie myśleć tylko o sobie, wyłącznie o swoim państwie, gdy nawet na tak podstawowym poziomie naszej codzienności, jakim jest komunikacja za pomocą języka, odbijają się wielowiekowe relacje i historyczne zażyłości z innymi kulturami. Choć może nie było to zamiarem autora, ale jego książka uzmysławia czytelnikowi, że żaden kraj nie jest samotną wyspą, a mówienie i myślenie o świecie jest zawsze wpisane w szerszy – w naszym przypadku przynajmniej europejski – kontekst. 

Podobnie jak w poprzednich publikacjach Rusinka wydanych przez Znak Emotikon, czyli między innymi w „Małym Chopinie” i „Jaki znak twój?”,  „Wihajster” zachwyca typograficzno-graficznym opracowaniem, za które odpowiada Joanna Rusinek. Wspominam o tym nie bez powodu, bo tak jak autor bawi się językiem i pozwala czytelnikowi dostrzegać w nim różne zabiegi i mechanizmy, tak graficzka nie pozostaje obojętna na wychowawczy (a może nawet polityczny?) potencjał swoich prac. Na jednej z ilustracji, towarzyszącej słownictwu związanemu z łazienką i higieną, widzimy kobietę, która zażywa kąpieli. Nie byłoby w tym nic zaskakującego, gdyby nie to, że jej przedstawienie odbiega od wizerunku, do którego przyzwyczaiły nas media i agencje reklamowe – jej nogi porastają włosy. Niby nic niezwykłego, ale nie sposób na to nie zwrócić uwagi. Zwłaszcza teraz, gdy coraz szersze kręgi zatacza ruch ciałopozytywności. Drobny, ale ważny, wymowny gest.

Komentarze