Przejdź do głównej zawartości

Katedra w czasie. Pico Iyer „Sztuka bezruchu. Przygody w podróżowaniu donikąd”

To symptomatyczne, że muszę po raz drugi napisać recenzję akurat „Sztuki bezruchu”. Dlaczego po raz drugi? Pierwsze omówienie nieroztropnie skasowałem, nie zapisując nigdzie wersji zapasowej. Dlaczego symptomatyczne? Bo filozofią Iyera, wyrażoną tytułowym bezruchem, jest dłuższa chwila refleksji, spokojna medytacja nad sobą lub jakimś zagadnieniem – a przysiadając ponownie do pisania, muszę zastanowić się nad tą książką na nowo.

O czym traktuje „Sztuka bezruchu”? Myślę, że najlepiej oddać głos samemu autorowi: „o próbie zajmowania się ukochanymi osobami, wykonywaniu swojej pracy i utrzymywania kierunku w tym niewiarygodnie szybkim świecie. Jest to krótka opowieść i jest taka nie bez przyczyny. Chodzi o to, by można ją było przeczytać za jednym posiedzeniem i szybko powrócić do swojego (...) życia”. Brzmi dość coachingowo, jednak w istocie tak nie jest – „Sztuka bezruchu” nie udziela żadnych rad, nie moralizuje, tylko pokazuje czytelnikowi zalety, które przemawiają za rekomendowanym przez Iyera sposobem na życie. A jaki to sposób? Być może żaden odkrywczy, nic, czego odbiorca mógłby nie wiedzieć, ale ładnie i przejrzyście przedstawiony, a także zestawiony z praktyką. Chodzi w nim o takie postępowanie, które jest nastawione na ciągłe dążenie do harmonii – jeśli pracujesz w wielkiej korporacji, to powinieneś – zdaniem autora – znaleźć metodę na to, by się w trakcie wolnego wyciszyć, zupełnie wyłączyć z deadlinowej rzeczywistości; jeśli jesteś stale rozproszony, to powinieneś znaleźć miejsce, w którym będziesz mógł poskładać myśli; jeśli nie wiesz, co i dlaczego robisz, to powinieneś poszukać odpowiedzi na te pytania w medytacji i bezruchu. Choć to wszystko brzmi jak uboższa wersja filozofii wschodu, to tak wcale nie jest – koncepcja tytułowego bezruchu proponuje bardzo praktyczne rozwiązania, które są już – co ciekawe – stosowane w wielu wielkich koncernach: jako przykład Iyer przywołuje zwyczaje mieszkańców Doliny Krzemowej, wśród których znaczna część „co tydzień przestrzega internetowego szabatu”, który polega na wyłączaniu większości „urządzeń dajmy na to od piątku wieczorem do poniedziałku rano, choćby po to, by przywrócić sprawom właściwe proporcje i celowość, których będą potrzebowali po powrocie (...)”.

Potrzeba pustki i pauzy

Przywołanie „internetowego szabatu” wydaje się jak najbardziej słuszne, wszak w „Sztuce bezruchu” metaforyka religijna, związana przede wszystkim z judaizmem, bardzo często powraca. Iyer pisze między innymi – za Heschelem, żydowskim teologiem – o „katedrze w czasie, a nie w przestrzeni”, którą może stać się choćby jeden dzień wolnego w tygodniu poświęcony refleksji, samoizolacji (jak to teraz brzmi – w trakcie pandemii!) i samemu sobie. To właśnie wygospodarowanie czasu wyłącznie pod siebie i własne potrzeby, a nie pod pracę, towarzystwo czy media społecznościowe, okazuje się istotą tytułowej „sztuki bezruchu” – autor przekonuje, że nie trzeba wyruszać w dalekie podróże, by móc się emocjonalnie czy duchowo rozwinąć. Według niego wystarczy czasowe – acz świadome, dobrowolne – odosobnienie: „Potrzeba pustki, pauzy to coś, co wszyscy czuliśmy kiedyś w kościołach; to właśnie cała reszta nadaje utworowi muzycznemu jego kształt i rezonans. To dlatego zawodnicy futbolu amerykańskiego wolą najpierw się naradzić, zanim ruszą pełną parą na linię rozgrywki; to dlatego niektórzy pisarze pozostawiają na stronie wiele pustego miejsca, aby zdania miały czym oddychać (...)”.

Bezruch w korporacji

„Sztuka bezruchu” pozostaje jednak książką nie tyle teoretyczną czy filozoficzną, ile praktyczną – o czym świadczy mnogość odniesień nie tylko do świętych ksiąg, rozpraw humanistycznych i dzieł literackich, ale także do rozwiązań stosowanych w korporacjach. Iyer, by przekonać czytelnika do słuszności swoich poglądów, przywołuje między innymi politykę wielu koncernów (na przykład firmy General Mills w Minneapolis, która przygotowała dla swoich pracowników pokój do medytacji), a także statystyki dotyczące różnych warsztatów i kursów (choćby tych organizowanych przez kongresmena Tima Ryana, który „prowadzi dla swoich współpracowników z Izby Reprezentantów zajęcia z trwania w bezruchu, przypominając im, że udowodniono naukowo, iż medytacja obniża ciśnienie, wspomaga układ odpornościowy, a nawet zmienia architekturę naszego umysłu”).

Recenzowana publikacja nie wykazuje ambicji „nawracania” czy pouczania odbiorcy, a skupia się na pokazywaniu innej – być może mniej instagramowej, a w rezultacie nie tak popularnej – perspektywy na życie: pozostawania w bezruchu, w ciszy, sam na sam z własnymi myślami. Postawa, którą Iyer proponuje, wydaje się warta uwagi, zwłaszcza teraz, w trakcie pandemii, gdy od niemal dwóch miesięcy żyjemy w odosobnieniu, pozamykani w domach.

Komentarze