Przejdź do głównej zawartości

Pomnik trwalszy niż ze spiżu. Jerzy Illg „Mój znak”

„Mija dziesięć lat od pierwszego wydania tej książki (...). Gdy ukazała się w 2009 roku na 50-lecie Znaku, żyli jeszcze (...) Wisława Szymborska, Stanisław Barańczak, Andrzej Szczeklik, Seamus Heaney” – pisze w przedmowie do drugiego wydania „Mojego znaku” Jerzy Illg. Przywołuję te słowa nie bez powodu – pokazują one bowiem, jak zmieniła się (a przy tym: jak musiała się zmienić) na przestrzeni kilkunastu lat recepcja tej publikacji: wydawnictwo nabrało charakteru bardziej refleksyjnego i retrospektywnego.

„Mój znak” to zbiór kilkudziesięciu opowieści, szkiców i zapisków biograficznych, które w sposób anegdotyczny opowiadają o twórcach, z którymi w trakcie swojego życia zawodowego zetknął się Illg. Mamy zatem w omawianej książce przedstawione między innymi historie rozgrywające się w siermiężnych latach PRL-u (oczywiście z dużym naciskiem na drugi obieg wydawniczy), wspomnienia związane z Tygodnikiem Powszechnym i wydawnictwem Znak, a także obrazy z polskiego życia akademickiego i literackiego. Wśród twórców, których Illg przywołuje, możemy wymienić między innymi dwójkę polskich noblistów – Wisławę Szymborską oraz Czesława Miłosza. Jego narracja wykracza jednak poza kręgi pisarskie i poetyckie, dlatego też w przywoływanych wspomnieniach pojawiają się filozofowie i duchowni – choćby Leszek Kołakowski, Josif Brodski, Józef Tischner oraz Jan Twardowski.

Myślę, że omawianie „Mojego znaku” warto zacząć od próby wskazania przeznaczenia tej książki: nie jest to publikacja ani do końca biograficzna, ani też próbująca podsumować polskie życie wydawniczo-kulturalne ostatnich kilkudziesięciu lat. To raczej pozycja utrzymana w nurcie wspominkowo-dygresyjnym, choć – co ważne – stroniąca od sentymentalnych rozważań. Głównym bohaterem jest Illg, który opowiadając o różnych zdarzeniach i postaciach, przedstawia samego siebie – inteligentna, pracownika akademickiego, wydawcę, zapalonego czytelnika i redaktora. Nie jest to jednak opowieść stricte autobiograficzna – dla autora najważniejsi pozostają ci, których spotkał, z którymi udało mu się nawiązać bliższe relacje, dlatego też w „Moim znaku” więcej uwagi poświęca on życiu literackiemu, środowiskom artystycznym i inteligenckim, niż sobie czy własnym doświadczeniom. Wprawdzie w snutych przez Illga historiach pojawia się wiele odniesień i wyraźnie poprowadzonych wątków osobistych, to wydają się mieć charakter marginalny, pozwalają rozbudować opowieść o kimś lub o czymś innym – na przykład o działalności Tygodnika Powszechnego, Znaku, warunkach, w jakich wypuszczano druki w drugim obiegu, relacjach, jakie łączyły poszczególnych twórców czy pracach nad różnymi książkami.

Najdonośniej w omawianej publikacji wybrzmiewają te ustępy i rozdziały, które zostały poświęcone wspomnieniom poszczególnych postaci. Illg wydaje się uważnym, przenikliwym oraz dobrym obserwatorem, który potrafi syntetycznie przedstawiać spostrzeżenia i wyciągać z nich wnioski. Jeżeli więc przywołuje znajomość Szymborskiej i Miłosza, to – poza dość literalną relacją, wskazaniem początków ich przyjaźni – zauważa, że „Komiczny był kontrast pomiędzy tą królewską parą”, gdyż poetka „nie znosiła wyczerpujących, poważnych rozmów i w sytuacjach towarzyskich najchętniej sięgała po żarty, paradoksy, absurdalne anegdoty”, gdy autor „Zniewolonego umysłu” „złakniony był rozmów istotnych”, a „żarciki w ogóle go nie interesowały”. Wiele w „Moim znaku” tego typu – na poły prywatnych, na poły oficjalnych – obserwacji, choć dominują ustępy poświęcone sprawom zawodowym (związanym na przykład z procesem wydawniczym, sporami o okładkę, organizacją życia literackiego i różnych kulturalnych wydarzeń).

Czytając tę książkę, trudno nie odnieść wrażenia, że zawarte w niej opowieści mają stanowić – jak poezja w rozumieniu Horacego – „pomnik trwalszy niż ze spiżu”. Nie jest to przy tym – co warto ponownie podkreślić – budowanie monumentu samemu sobie: Illga interesuje bardziej portretowanie przyjaciół, postaci zasłużonych dla polskiej (choć nie tylko) kultury i literatury, a także ujmowanie w faktograficzne ramy różnych historyczno-kulturalnych doświadczeń. W jednym z rozdziałów Illg pisze o Normanie Daviesie jako o dziejopisie – wydaje się, że tym określeniem równie dobrze można określić samego autora „Mojego znaku”. Choć jego książka ma charakter subiektywny i determinowana jest raczej sentymentami i własnymi sympatiami, to mimo to stanowi interesujące źródło cennych informacji na przykład o działalności wydawnictwa Znak i jego środowisku, wielu pisarzach i poetach, a także o szeroko rozumianych kręgach artystycznych ostatnich kilkudziesięciu lat.

Komentarze