Przejdź do głównej zawartości

Choruje, choruję, chorujemy. Izabela Morska „Znikanie”

Lektura „Znikania” Izabeli Morskiej (publikującej wcześniej jako Izabela Filipiak) przywodzi na myśl witkiewiczowską kategorię powieści-worka. W najnowszej książce autorki „Absolutnej amnezji” znajdziemy bowiem nie tylko – jak czytamy na czwartej stronie okładki – śledztwo medyczne i wątki autobiograficzne, ale również liczne ustępy filozoficzne, szeroko poprowadzone zagadnienia teoretyczne (związane między innymi z pojęciem narracyjnej tożsamości Paula Ricoeura i rozpoznaniami Susan Sontag) oraz wtręty polityczno-publicystyczne. Pisarka, pisząc o chorobie i chorowaniu (a raczej: o chorowaniu w Polsce), porusza wiele problemów, zestawiając ze sobą różne – często w sposób nieoczywisty – zjawiska: m.in. własny stan zdrowia ze stanem polskiej praworządności, wizytę u lekarza z aktem twórczym aktora czy pojawianie się symptomów choroby z językiem nienawiści i społecznym przyzwoleniem na homofobię. W „Znikaniu” dochodzi zatem do zespolenia obiektywnego z subiektywnym, a także indywidualnego ze zbiorowym – doświadczenia jednostki stają się sumą doświadczeń nie tylko wszystkich chorych, ale również całego społeczeństwa.

 Chora nie wie, jak się leczyć, a czytelnik nie wie razem z nią

Powieść-worek to nie jedyna kategoria, za sprawą której można czytać książkę Morskiej. Wydaje się, że na potrzeby dyskusji o „Znikaniu” warto sięgnąć do terminologii teatralnej, a mianowicie do terminu „autopojetycznej pętli feedbacku”. Jest to zjawisko – mówiąc w skrócie – opierające się na relacji (a właściwie interakcji) zachodzącej między wykonawcą a widzem, a która sprowadza się do wzajemnej symulacji: im bardziej – zobrazujmy to prostym przykładem – aktorzy przekonująco grają scenę komediową, tym bardziej publiczność jest rozbawiona; a im bardziej publiczność jest rozbawiona, tym bardziej aktorzy czują się zmotywowani do przekonującego grania. Wprawdzie nie sposób w kontekście książki Morskiej mówić o śmiechu czy rozrywce, jednak łatwo zaobserwować tożsamy mechanizm: im wyraźniej bohaterka „Znikania” jest zmęczona własną chorobą i niemożnością uzyskania poprawnej diagnozy, tym bardziej zmęczony – niekiedy nawet fizycznie – jest czytelnik. Tak jak wielokrotnie Morska zdaje się kapitulować, mówić „dość” niesprawnemu systemowi i własnej niemocy (a następnie się z tego podnosić), tak czytający chciałby niejednokrotnie odłożyć książkę – bo choć rozwój fabuły powinien przynosić nowe informacje, wzbogacać wiedzę o świecie przedstawionym, to w „Znikaniu” cały czas tkwimy w tym samym miejscu: gdzieś pomiędzy diagnozą a działaniem, teorią a praktyką, wolą a bezradnością; chora nie wie, co robić, by się wyleczyć, a czytelnik nie wie razem z nią. Co gorsza, tej wspólnej niewiedzy nie może także zaradzić system opieki zdrowotnej, który sam wydaje się wymagać leczenia – jedyne, co jest w stanie zaproponować, to negacja: skoro nie można postawić skutecznej diagnozy i przywrócić pacjentki do zdrowia, to być może nie ma żadnego problemu? Może te wszystkie symptomy to wynik urojeń i fantazmatów? W takiej sytuacji, jak z perspektywy czasu przyznaje bohaterka, należy upierać się „przy własnych odczuciach” i pewności, że „choroba istnieje i jest uleczalna”.

Wspólna choroba

Tytułowe znikanie staje się jedną z metafor, która wyraża chorowanie: „Wyobrażam sobie, że jeśli uda mi się ubyć, ścieśnić się, skulić, przeciskanie się przez tunel dnia da się jakoś znieść”. Znikanie, czyli przestawanie być widoczną, odnosi się w tym wypadku do wielu zjawisk: do odchodzenia z normalnego, nieszpitalnego świata, do stopniowego tracenia siły, do stawania się w oczach lekarzy niewartą leczenia (bo i tak nie da się pomóc), do spadania w hierarchii społecznej (wszak trzeba wyprzedać majątek, by móc opłacić prywatne wizyty), do powolnego umierania. Podobnie wygląda samo pojmowanie choroby: staje się czymś więcej, niż patologicznym stanem organizmu. Przestaje być jednostkowa, a staje się wspólnotowa – zaczyna obejmować Narodowy Fundusz Zdrowia, system wynagrodzeń, środowisko akademickie, całe polskie społeczeństwo, kapitalizm i prawo. To, co dzieje się z organizmem i psychiką bohaterki, staje się symboliczną reprezentacją nastrojów społecznych – gdy 11 sierpnia 2018 roku przez media przetacza się dyskusja o „szatańskiej tęczy”, bohaterka Morskiej odczuwa „bolesność w stawach i palpitacje serca”; gdy dzień później Minister Obrony Narodowej złośliwie komentuje zamieszanie wokół marszu równości w Poznaniu, następuje „utrata czucia w prawej ręce”; gdy nazajutrz – wobec ludzi LGBTQ+ –„w mediach wałkowane są słowa: sodomici, nie po bożemu, niemoralni”, bohaterka czuje się „uderzona w twarz”. W ten sposób indywidualne doświadczenie chorobowe staje się doświadczeniem zbiorowym, uniwersalnym, które – niczym sieć – obejmuje nie tylko nas wszystkich, ale również wszystko to, co wytworzyliśmy: między innymi różnice klasowe, mowę nienawiści czy gardzącą społeczeństwem klasę polityczną. To, co  na pozór daje się zamknąć w sali szpitalnej, wyrugować z mainstreamu, zaczyna niejako szpital opuszczać, przenosząc się na ulicę. I odwrotnie.

Książka Morskiej nie stanowi zatem – jak mogłoby się wydawać – pamiętnika z choroby, intymnego diariusza, który nie odsyła do niczego więcej, poza sobą. „Znikanie” jest szeroko poprowadzoną opowieścią o systemie, jego bezradności i patologii, która trawi nie tyle jeden organizm, ile całe społeczeństwo.

Komentarze