Przejdź do głównej zawartości

Upupiona zusówka z Warszawy. Barbara Klicka „Zdrój”

„Zdrój” Barbary Klickiej jest książką błyskotliwą. Powiedziałbym nawet, że jej błyskotliwość została zrealizowana w dość podstępny sposób – pod pozorem lekkich, niekiedy żartobliwych, niby niezobowiązujących krótkich narracji przemycony zostaje brutalny, groźny i w gruncie rzeczy patriarchalny obraz świata, w którym bohaterka nie może w żaden sposób decydować ani o swoim ciele, ani o swoim postępowaniu. Decydując się na pobyt w sanatorium, zostaje zmuszona do przyjęcia i zaakceptowania zasad, które podważają jej podmiotowość – po wejściu w rolę kuracjuszki przestała być kobietą, mieszkanką Warszawy, osobnym „ja”, a stała się przedmiotem, ciałem przeznaczonym do macania i przesuwania oraz numerem w szpitalnej kartotece.

Zusówka z Warszawy

Pisząc o książce, która miała premierę kilka miesięcy wcześniej, ma się komfort swobodnego obserwowania debaty krytycznej, możliwość porównywania wniosków i obserwacji, które determinowały podejście poszczególnych recenzentów. Recepcję „Zdroju” zdominowała kwestia cielesności, obcości i wyobcowania, czyli wszystko to, co wyznacza krytykę feministyczną. Oczywiście nie sposób w tym wypadku poprzestać wyłącznie na jej założeniach, należy pójść znacznie dalej, przywołując choćby tradycję literatury uzdrowiskowej, jednak odnoszę wrażenie, że pewne feministyczne postulaty pozwalają zrozumieć oraz ciekawie omówić prozatorski debiut Klickiej. Pisarka, przedstawiając swoją bohaterkę w sytuacji trwałej opresji, pokazuje bowiem nie tylko sanatoryjne (a w rezultacie szpitalne, chorobowe) realia, ale także doświadczenie kobiecości i bycia zależnym od kogoś innego – w „Zdroju” są to nie tylko lekarze, rehabilitanci i pielęgniarki, ale także inni pacjenci, współlokatorki, rodzina oraz różnego rodzaju instytucje. W niekończącym się potoku obowiązków i zależności (od Zakładu Ubezpieczeń Społecznych, lekarzy, koleżanek z pokoju, pacjentów), Kama, główna bohaterka, cały czas musi ukonstytuować własną podmiotowość – i nie są to starania dobrowolne, związane z poczuciem odrębności, potrzeby posiadania wyraźnie zarysowanej tożsamości. Jeżeli nie wyznaczy własnego „ja”, zostanie zdefiniowana wyłącznie na podstawie choroby, bycia zusówką lub powierzchownie, wybiórczo pojmowanej biografii (na przykład za sprawą warszawskiego pochodzenia), tak, jakby poza tymi kontekstami zupełnie nie istniała.

– (...) A panie mocno chore? – Myślę: atak. Myślę: napieraj, nim zginiesz. 

– Bardzo – mówi pierwsza. 

– Bardzo – mówi druga.

Michał Witkowski pisał w „Zbrodniarzu i dziewczynie”, że śmierci nie ma, bo „to tylko minus, coś, co się nie stało, ostatni raz nie uderzyło serce. To nieuderzenie to śmierć”. Mam wrażenie, że te słowa, a raczej sposób rozumowania, należałoby przełożyć na „Zdrój”: Kama, bohaterka powieści, przedstawiona zostaje nie jako konkretnie wyznaczona, zdefiniowana i opisana postać, tylko jako „nie ktoś” – osoba niezdrowa, nie z prowincji lub z małego miasta (tylko ze stolicy, a „ludzi z Warszawy to nikt nie lubi”), która przyjechała nie na własną rękę, lecz ze skierowania (a przecież „Zusowcy mają gorzej”), nie matka, nie nauczycielka (a ośrodek, w którym przebywa, dedykowany jest przede wszystkim pracownikom oświaty). Ten sposób kreowania postaci, determinujący tak naprawdę postrzeganie nie tyle samej bohaterki, ile rzeczywistości sanatoryjnej, przywołuje na myśl feministyczne postulaty o to, by nie definiować kobiety jako zaprzeczenie mężczyzny, tylko jako osobny, autonomiczny, równowartościowy byt. Podobnie jest w „Zdroju”: tożsamość Kamy w sanatorium wyznaczana jest wyłącznie poprzez ciągłe porównywanie i negowanie jej statusu; ta postać istnieje w zasadzie wyłącznie w opozycji do tej osoby, którą nie jest. A kim powinna być? Być może jednym ze stereotypowych kuracjuszy z Ciechocinka, obarczonym nie tylko pragnieniem ciągłego mówienia o własnej chorobie i samotności, ale także cechami stereotypowego Polaka – ze wszystkimi katolicko-prowincjonalnymi przyzwyczajeniami i zachowaniami.

Bycie patrzonym

Kolejnym aspektem „Zdroju”, dającym się zinterpretować elementami feministycznymi krytyki, jest cielesność i jej odczuwanie. Bohaterka Klickiej istnieje i czuje całym ciałem. Często wrażenia fizyczne okazują się ważniejsze niż intelektualna analiza sytuacji. Przebywając w sanatorium, Kama z każdej strony doświadcza opresji i nachalności – nie tylko lekarzy i rehabilitantów, którzy mają poczucie bezkarności i nieograniczenia w możliwości poruszania się po jej ciele, ale także innych kuracjuszy i kuracjuszek. Mowa nie tylko o ciągłym macaniu, dotykaniu, masowaniu i przewracaniu, ale także o oglądaniu i wszelkiego rodzaju podglądaniu – jedynie ręcznik „posiada moc ratowania przed przypadkowym spojrzeniem”. W sanatoryjnej rzeczywistości ciągle ktoś kogoś „dźga w ramię”, przesuwa się do kogoś, „[...] gwałtownie wyciąga obie ręce, jedną zarzuca [...] na szyję, drugą głaszcze [...] po plecach, po bliźnie”; nieustannie trzeba być gotowym do obrony, osłony, w dodatku nie tylko tej cielesnej – niektórzy kuracjusze próbują nachalnie przeniknąć nawet do umysłu bohaterki, przekonując ją na przykład do zajścia w ciążę („[...] zrób sobie to dziecko, zrób je sobie sama, jeśli nie może być inaczej, zrób je sobie”). Kama staje się zatem ofiarą spojrzeń i pożądania, nie tyle seksualnego, choć także, ile społecznego – zwraca na siebie uwagę, bo jest inna, wyrwana z kontekstu. Bohaterka Klickiej staje się ofiarą – za Jerzym Grotowskim – „bycia patrzonym”.

„Tu się nic nigdy nie kończy”

Sanatorium rozumiane przez Klicką to doświadczenie upupienia, ogłupienia i ograniczenia: wszystko, czego doświadcza Kama, sprowadza się do osłabienia jej podmiotowości i odebrania praw do decydowania o sobie. Kuracjuszki są udziecinnione i odrealnione; mówi się do nich bezosobowo („Niech wstaje, jest już spóźniona na podwieszki”), traktuje jak przedmiot, jak dziecko. Tak też w istocie wygląda codzienność bohaterów, a narracja „Zdroju” na poziomie obrazu kreowanego świata zrównuje teraźniejszość i przeszłość postaci – niezależnie od tego, ile Kama ma lat, traktowana jest tak samo. Jak zauważa: „Tu się nic nigdy nie kończy”, dlatego też kuracjuszy można traktować jak wieczne dzieci. Przedstawiona rzeczywistość przypomina walkę o przetrwanie: bohaterka często zastanawia się nad tym, co powiedzieć lub zrobić (by nie popełnić błędu, nie dać się „urobić”), starając się wyprzedzić „przeciwnika”, a stopujące narrację „myślę”, służące Kamie do analizy własnego położenia, zdaje się przypominać prowadzenie taktycznej kampanii wojennej. 

5/6

Komentarze

Prześlij komentarz