Przejdź do głównej zawartości

394. Nowi polscy Polacy. Jacek Dehnel „Ale z naszymi umarłymi”

Jacek Dehnel napisał powieść o zombie. Dokładnie – o polskich zombie. Opowiadając o powstających z grobu zmarłych i towarzyszących temu wydarzeniu okolicznościach, pisarz ukazuje niebezpieczne procesy, jakie zachodzą w naszym społeczeństwie, oraz skutki, do jakich prowadzi nacjonalistyczna polityka oraz przyzwolenie na  wykluczenie.

Nasz polski wkład

To, od czego należy zacząć, pisząc o recenzowanej powieści, to omówienie znaczenia kwestii przechwytywania oraz wykorzystywania dyskursów i języka debaty publicznej. Po raz pierwszy zwróciłem na to uwagę u Dehnela podczas tegorocznego protestu nauczycieli, gdy pisarz wykorzystał krążący po mediach społecznościowych wpis o płaczących kuzynkach, powielany najpewniej przez boty, przerabiając go na wiersz. Z czasem, obserwując publicystyczną działalność prozaika, spostrzegłem, jak lekko, a przy tym wymownie, przejmuje i wykorzystuje on język propagandy, nadętych polityków, tkwiących mentalnie w XIX wieku, oraz księży, pisząc o kwestiach społecznych. Nie inaczej jest w wypadku recenzowanej powieści: pisarz przechwytuje język prawicy, znany choćby z telewizji rządowej i wystąpień ważnych polityków, pokazując, jak jej myślenie o Polsce i o naszym miejscu w Europie jest w gruncie rzeczy niebezpieczne. Chodzi nie tylko o przekonanie, zgodnie z którym jesteśmy narodem wybranym i przedmurzem chrześcijaństwa, ale również o ciągle obecnym poczuciu ofiarności i toczenia tyrtejskiej walki o wyższe, tylko nam znane, wartości. Choć niektóre postaci mogą śmieszyć groteskowością i pozornym odrealnieniem, to nie sposób nie zauważyć, że ich zanurzenie w romantyczny paradygmat i przejaskrawione postrzeganie polskości znajduje odbicie w rzeczywistości. Dlatego też lektura powieści nie bawi, tylko przeraża. Dehnel przedstawia ten problem z jednej strony poprzez „mówienie” Mickiewiczem (za sprawą wplątywania w narrację fragmentów „Pana Tadeusza”), powszechnie znanymi pieśniami kościelnymi (na przykład kolędą „Pójdźmy wszyscy do stajenki”: „(...) oprócz Chopina, Kopernika i piegów wreszcie jakiś nowy, rdzennie piastowski cud mamy, od filmowców tak czekany, od popkultur ogłoszony, od narodów upragniony (...)”) oraz popularnymi utworami poetyckimi (na przykład „Na całych jeziorach” Osieckiej: „Na całych pism szpaltach – my, na wszystkich kanałach – my, na biało-czerwono – my, od Paris po London – my”), a z drugiej za sprawą wykorzystywania dzisiejszego dyskursu politycznego („Uśmiechnięte prezenterki i prezenterzy deklamowali kawałki o wielkim sukcesie polskiej polityki turystycznej, a wtórował  im rzecznik Krajowej Izby Turystyki (...), opowiadający, że do naszych pięknych gór i jezior, niepowtarzalnych w swojej urodzie i drogich sercu każdego Polaka, dołączyła oto atrakcja, jakiej nie ma nigdzie na świecie (...)”). Choć to wszystko mogłoby brzmieć wyłącznie prześmiewczo i zabawnie, a czytelnik za sprawą dystansu mógłby poczuć na swój sposób satysfakcjonujące politowanie, to ostatecznie lektura „Ale z naszymi umarłymi” nie jest ani rozrywkowa, ani wesoła. Wręcz przeciwnie. Dehnel ukazuje bowiem nie tylko kuriozalność konkretnych rejestrów językowych i pustkę na pozór wielkich oraz wzniosłych słów (zwłaszcza wypowiadanych przez urzędników państwowych i kapłanów), ale także ich ostateczną sprawczość. W momencie, gdy dochodzi do wstawania z grobu martwych i opanowywania przez nich ulic, społeczeństwo przekłada na rzeczywistość dziewiętnastowieczne paradygmaty i idee – między innymi o tym, że Polska to naród wybrany, a niecodzienna sytuacja stanowi dowód na nasz mesjanizm. Ta postawa zdaje się jednak wynikać nie tyle z obiektywnej interpretacji zdarzeń czy z ich analizy (czego moglibyśmy oczekiwać od oświeconego i cywilizowanego społeczeństwa), tylko z przełożenia na zaistniały fakt własnych przedzałożeń, dawno wyrobionych i niezmiennych komentarzy; tak, jakby do każdej okoliczności pasowało to samo objaśnienie – niezależnie od tego, czy mówimy o sukcesie, czy o porażce Na wszystkie możliwe scenariusze nakładane są te same, jakże górnolotne, wizje. Powstający z grobów zombie to dla jednych znak, że Polacy mają za zadanie „odnowić oblicze ziemi, tej ziemi”, przywrócić harmonię i porządek (oczywiście rozumiany z naszej perspektywy), dla innych z kolei to powrót prawdziwych patriotów, bohaterów narodowych, którzy ponownie zawalczą o naszą pozycję w świecie, a dla jeszcze innych to nic innego jak „nasz polski wkład” w dzieje świata („I mogą sobie mieć Niemcy te mercedesy, Japończycy te małe radyjka, komputery te wszystkie, nie wiem, roboty jakieś kosmiczne, Amerykanie mogą mieć niewidzialne bombowce czy myśliwce, NASA, na księżycu wylądowali, ale to... tego nie ma nikt... nikt!”).

W „Ale z naszymi umarłymi” Dehnel wyostrza wciąż obecne, podsycane przez dzisiejszy rząd, wspólnotowe wyobrażenie Polaków o własnej wyjątkowości, pokazując, do czego tak naprawdę ono prowadzi – do imperialistycznej, choć absolutnie nieuzasadnionej, przez co groteskowej, myśli, przez którą nie jesteśmy w stanie jako społeczeństwo wykonać kroku naprzód. Tkwiąc w dziewiętnastowiecznych ideach i całkowicie nieaktualnych wizjach, tracimy czas na walkę o zupełnie nieistotne, dawno przebrzmiałe, kwestie (przez co zapominamy o tym, co można by realnie zdziałać – w powieści zombie odwracają uwagę na przykład od wydarzeń kulturalnych), stając się nie tyle – zgodnie z omawianym wyobrażeniem – „przodownikiem” Europy, ile jej ogonem. Nasz narodowy mesjanizm okazuje się w związku z tym pustą wartością, a przekonanie o nim ustawia nas na pozycji ofiary. Choć Dehnel nie uprawia doraźnej polityki i nie stara się pisać satyry pod konkretną władzę, to wykreowana przez niego rzeczywistość uwydatnia wszystkie nasze fobie, przywary i fałszywe przekonania, fundujące dzisiejszą scenę polityczną. Wprawdzie możemy się zaśmiewać, czytając wypowiedzi fałszywych ministrów i polityków, mówiących o zombie jako o wielkim sukcesie Polski i polskiej polityki, to jednak ta radość z czasem przemienia się w złość, smutek i frustrację. To, co wydaje się nierealne, groteskowe i po prostu zabawne, okazuje się w gruncie rzeczy prawdziwe. Choć po ulicach nie chodzą zombie, a „nowi polscy Polacy” nie wyruszają na ekspansję świata, to mechanizmy i idee, które pisarz przedstawia, mają się dziś nie tylko dobrze, ale determinują również debatę społeczną i budują naszą wspólnotową tożsamość.

Zły TVN i dzieci nienarodzone

Powieść zyskuje na silnym napięciu między nierealnością przedstawionych zdarzeń a ich dostrzegalną reprezentacją w świecie rzeczywistym. Choć, jak pisałem wcześniej, chciałoby się potraktować niejedno ukazane w książce zdarzenie głośnym śmiechem, to ostatecznie trudno o tego typu rekcję – właśnie za sprawą dostrzegania analogii i powiązań. „Ale z naszymi umarłymi” pod płaszczykiem niezobowiązującej historii dobitnie obrazuje bowiem wyraźnie wzrastający nacjonalizm i jego coraz silniejszy wpływ na społeczeństwo, a wszelkie odnośniki do dzisiejszego „stylu” uprawiania polityki wyciągają czytelnika zza – przyjmując teatralną terminologię – czwartej ściany. „Wszyscy piszą satyry na Polskę, ale cały czas to rzeczywistość dostarcza lepszego materiału satyrycznego niż literatury” – kontestowała nie tak dawno Justyna Sobolewska na łamach „Polityki”. Przytaczam jej spostrzeżenie nie bez powodu, bo warto zauważyć, że Dehnelowi udaje się nie „wdepnąć” w powierzchowne politykowanie i doraźność; choć jego powieść łatwo zidentyfikować politycznie oraz przyrównać do konkretnych nastrojów społecznych, to pisarz daleki jest od oczywistych aluzji lub bieżącego komentowania. W „Ale z naszymi umarłymi” dostrzegamy aktualne konflikty i problemy, ale nie są one naznaczone nazwiskami czy nazwami partii; przedstawione zostaje raczej tło, sam mechanizm zdarzeń i sposób myślenia. Pojawienie się zombie zostaje w związku z tym, w zależności od strony sporu, okrzyknięte albo sukcesem, albo porażką rządu; jedni utożsamiają powstałych z grobu z „zielonymi ludkami nasłanymi przez Putina” i „przebranymi uchodźcami”, inni z kolei z „nieudanym potomstwem reptilian, które wykluło się ze złożonych w ziemi jaj i próbuje przejąć władzę nad planetą”. Temu galimatiasowi i równoległości wszystkich rzeczywistości towarzyszy jątrzący się konflikt między obozami politycznymi, wyrażony w powieści rozbieżnością przekazów medialnych („...tak że jakby tefałen tu przyjechał, to mówię panu, że na klęczkach mogliby mnie prosić, a ja bym im niczego nie powiedziała, pary z ust bym nie puściła (...) ale pan jest z tefałpejeden, to nie jest tak najgorzej”), oraz fetyszyzowany przez środowiska pro-life obraz płodu („Więc panu powiem. Że tak się będzie działo, dopóki będą zabijać dzieci nienarodzone. Może mnie pan cytować. Może mnie pan cytować: tak się będzie działo, dopóki będą zabijać dzieci nienarodzone”). Brzmi znajomo? Ano, właśnie.

Wszyscy będą Polakami

Książka Dehnela stanowi interesujące i przekonujące studium nacjonalizmu oraz jego wpływu na społeczeństwo. Pisarz okazuje się nie tylko bacznym obserwatorem, który potrafi zinterpretować zachodzące w narodzie procesy, ale także uważnym słuchaczem. W jego książce, podobnie jak w twórczości Białoszewskiego czy Masłowskiej, można usłyszeć język ulicy – wraz ze wszystkimi obawami, lękami i nadziejami. Tak jak pisałem wcześniej, nie dostrzegałem dotąd tej umiejętności w twórczości autora „Lali”, a w „Ale z naszymi umarłymi” to właśnie kwestia języka (jego rejestrów, pompatyczności, skuteczności i symboliczności) odgrywa niemałą rolę. Choć na pierwszy plan w powieści wychodzi proces metaforycznego rozrastania się Polski oraz zdobywania przez Polaków nowych lądów („Stale przesuwały się nie tylko grancie kraju, ale też granice euforii. Jeden z ekspertów tokował w radiu: Niemcy są Polakami, Włosi są Polakami, Amerykanie są Polakami, Australijczycy są Polakami, Rosjanie aż do Kamczatki są Polakami, nawet większość Polaków jest prawdziwymi Polakami – a niedługo będą nimi wszyscy!”), to całe tło tego mechanizmu i jego podstawy zapadają w pamięć najmocniej. Dehnel dobitnie pokazuje, jak niebezpieczne okazuje się flirtowanie z nacjonalizmem, jak łatwo – świetnie to ujął Jarosław Czechowicz – „zarazić się jego bakcylem”. Niegroźne zdarzenia, realizowane choćby na poziomie języka, symbolicznej przemocy, nierówności społecznej i przyzwolenia na wykluczenie (wszystkie te zjawiska pisarz pokazuje na przykładzie bohaterów mieszkających w jednej z krakowskich kamienic), z czasem okazują się sprzyjać agresji i zbrodniczym ideologiom, które ostatecznie zjadają również własne dzieci.

6/6

Komentarze

Prześlij komentarz