Przejdź do głównej zawartości

381. Krwiście. Tomasz Hildebrandt „Czerwony szkwał”


Książka Tomasza Hildebrandta to naprawdę ciekawa pozycja. Autor Dotyku przedstawia opowieść, której akcja dzieje się w Węgorzewie, na Mazurach. Jest to o tyle ciekawe, o ile przedstawiona rzeczywistość daleka jest od sielskich krajobrazów tego regionu. Sporo w niej przestępstw, okrucieństwa i mroku – niekiedy wręcz apokaliptycznego. 

Brunatne ścierwa i zalatujący lizol

Przywołana w nagłówku krwistość to nawiązanie nie tylko do brutalności świata bohaterów, ale także do językowej warstwy powieści. Hildebrandt proponuje bowiem czytelnikom i czytelniczkom taką prozę, która jest przeładowana opisem: gęstym, wulgarnym, wyraźnym. Te słowa jako pierwsze przychodzą na myśl, gdy próbuje się zdefiniować styl Czerwonego szkwału. Nie jest to jednak kwestia obrazowości czy poetyckości utworu; chodzi raczej o pewną ciężkość, wyrazistość frazy, typ opisu, który stawia czytającemu opór. Zobrazujmy to następującym fragmentem: Gospodarstwo Dobrych przywitało ich słodko-kwaśną wonią zgnilizny, która w bezpośrednim sąsiedztwie zabudowań przechodziła w atakujący falami fetor. Do jeziora było z pięćdziesiąt metrów, ale to nie woda wydzielała ten zapach. Cała polana, przy której stał dom, pokryta była siecią linek rozwieszonych pomiędzy powbijanymi w ziemię kołkami. W słońcu suszyły się martwe ryby, setki, tysiące brunatnych ścierw z daleka przypominające chłopskie onuce. Wydaje mi się, że przywołany cytat jest na tyle reprezentatywny dla recenzowanej powieści, że pozwala prędko rozpoznać jej stylistykę. Hildebrandt korzysta bowiem przez całą książkę z podobnych przedstawień rzeczywistości, używając po pierwsze jednoznacznie nieprzyjemnych, brutalnych i wyraźnych obrazów (m.in. woni zgnilizny, spękanych głów nieprzypominających niczego ludzkiego), a po drugie nie do końca jasnych i zrozumiałych porównań czy sformułowań. Trudno bowiem wyobrazić sobie, jak pachnie słodko-kwaśna woń zgnilizny, jak wyglądają brunatne ścierwa (...) przypominające chłopskie onuce czy jak zalatuje lizol. Niezrozumiałość (czy też tajemniczość) opisów nie sprawia jednak kłopotu. Wręcz przeciwnie. Tego typu wstawki znacznie urozmaicają powieść, potęgując wrażenie jej niedostępności.

Michaśka albo odtrącony gej

To, co mnie zaskoczyło, biorąc pod uwagę wrażenia z poprzedniej książki Hildebrandta, to szerokie zastosowanie humoru. Właściwie przez całą powieść autor rozładowuje typowe dla kryminałów napięcie, wykorzystując komizm – głównie sytuacyjny, związany z kwestiami obyczajowymi i społecznymi. W jednym z rozdziałów, opisując bohatera, narrator przewrotnie zauważa, że bardziej niebezpieczny od odtrąconej kobiety jest tylko odtrącony gej. Wątek postaci-geja, podobnie jak samych środowisk homoseksualnych, okazuje się zresztą istotny, co nie jest takie częste w polskich powieściach kryminalnych.

Należy również zauważyć, jak interesująco Hildebrandt poszerza kreację Michaśki,  jednej z postaci, wprowadzając kontekst Michała Witkowskiego – autora wielu ważnych dla literatury książek (takich jak Lubiewo czy Wymazane). Narrator, przedstawiając bohatera, zauważa, że ten uwielbiał Michała Witkowskiego, nawet trochę przypominał wersję pisarza z młodych lat. Wspominam o tym nie bez powodu, bo pierwsze przedstawienia postaci przywodzą na myśl powierzchowne, przerysowane sylwetki stereotypowych homoseksualistów, przez co czytelnik spodziewa się, że Hildebrandt uczyni z Michaśki swoistego błazna – obiekt kpin, kogoś, kto odwraca uwagę od tropów, które mogą naprowadzać na rozwiązanie kryminalnej zagadki. Na szczęście autor ostatecznie postępuje zgoła inaczej, zaskakując odbiorcę.

Strach i lęk

Czerwony szkwał okazuje się intrygująco poprowadzonym kryminałem. Choć nie można powiedzieć, że to książka, która na długo zapada w pamięć, to nie sposób zarzucić pisarzowi wtórność czy literacką nieporadność. Świat, który  Hildebrandt wykreował, wydaje się interesujący i niebanalny, co, biorąc pod uwagę popularne powieści tego gatunku, nie zawsze jest takie oczywiste. O ile w Dotyku autor wziął na tapetę społeczeństwo i jego rozpad, o tyle tutaj skupił się na psychologii konkretnych postaci – z naciskiem na patologiczne postawy, psychiczne skrzywienia oraz skłonności do czynienia zła. Dużo w tej opowieści strachu, przerażenia i lęków, które przekładają się na klimat i nastrój utworu.

Jak już wspomniałem, pisząc o Michaśce, Hildebrandt kreuje nieoczywiste postaci. Choć pisarz flirtuje ze stereotypami i przyzwyczajeniami gatunkowymi, powielając na przykład rozwiązania fabularne, których czytelnik mógłby się spodziewać, sięgając po kryminał, to pozostaje oryginalny i tajemniczy – między innymi za sprawą plastyczności i trafności opisów. Charakteryzując nadkomisarza, Andrzeja Bodnara, narrator zauważa, że dziennikarze traktowali go tak, jakby nie składał się z tkanki żywej, lecz był ulany ze strumienia komunikatów medialnych. Tego typu ciekawych zabiegów literackich – nie tylko na poziomie stricte językowym – w Czerwonym szkwale nie brakuje, dlatego też warto polecić tę książkę: zwłaszcza tym, którzy lubią nieszablonowe, klimatyczne, nieco apokaliptyczne powieści.

5/6

Za książkę serdecznie dziękuję wydawnictwu Muza.

Komentarze