Przejdź do głównej zawartości

349. Solidnie. Leszek Herman „Biblia diabła”

Niemal miesiąc temu na rynku ukazała się kolejna książka Leszka Hermana, Biblia diabła. Podkreślam to, bo uważam, że ta premiera to wydarzenie nie lada, zwłaszcza dla tych, którzy cenią sobie solidnie – jak w tytule recenzji, bo to jakby słowo klucz w mówieniu o tej pozycji – i z rozmachem napisane kryminalne powieści, w których na pierwszy plan wysuwa się historia. 

Powieść skupia się wokół trzech problemów – tajemniczego morderstwa, odkrywania średniowiecznych manuskryptów i poszukiwania zaginionego skarbu. To, co przede wszystkim zwraca uwagę w tej książce, to bez wątpienia szeroka płaszczyzna historyczna. Nie bez powodu nazywam w tym wypadku wplątanie wątków historyczny płaszczyzną, bo Biblia diabła to powieść, o której istocie na wielu poziomach świadczą właśnie przytaczane fakty, legendy, różne źródła, podania czy przypuszczenia. Leszek Herman – podobnie jak w poprzednich książkach, w tym Latarni umarłych – tak prowadzi fabułę i kreuje całą literacką rzeczywistość, że wszelka historia – w tym wypadku mocno lokalna, w pewnym sensie nasza, tutejsza – okazuje się nie tyle tłem czy dopełnieniem, ile fundamentalnym, bardzo istotnym elementem powieści. Choć akcja właściwa rozgrywa się w naszych czasach (na co później chciałbym jeszcze zwrócić uwagę), to wszystko to, co minione, ożywa i wydaje się równoległym do poczynań bohaterów poziomem fabuły. Mam na myśli przede wszystkim wyraźną aktualność dawnych wydarzeń – i tych związanych z okresem II wojny światowej, i tych znacznie starszych, sięgających średniowiecza. Autor bardzo umiejętnie miesza rozmaite porządki, epoki, zdarzenia i czasy, tworząc między różnymi sytuacjami – często z odległych dekad czy stuleci – wyraźne paralele. Tak więc już na samym początku, w prologu, zostajemy rzuceni w koniec siedemnastego wieku, gdzie obserwujemy tragiczną – jakże niechlubną dla historii Kościoła – inkwizycję, w tym konkretnym wypadku dotyczącą wymierzenia rzekomej sprawiedliwości – poprzez spalenie na stosie – na jednej z posądzonych o czary kobiet. Ten wątek – inkwizycji – powraca przez całą powieść, gdyż jedna z bohaterek, Paulina Weber, pisze na zlecenie swojego przełożonego serię artykułów na temat czarownic. Już tutaj, po lekturze pierwszych stron, nie sposób nie dostrzec wyraźnej analogii do dzisiejszych wydarzeń, bo zaraz po prologu obserwujemy bohaterów – w tym przywołaną dziennikarkę – obecnych na Czarnym Proteście. Sposób przedstawienia obydwu problemów (i świętej inkwizycji, i niedawnych protestów przeciw zaostrzeniu przepisów aborcyjnych) ewidentnie przez całą powieść dąży w stronę zestawienia, którego istotę potęgują rozmowy Pauliny z jej przełożonym – z jednej strony otwarcie krytykującym czarne marsze i postulaty o prawie do decydowania o własnej ciąży, a z drugiej ciągle szukającym usprawiedliwienia dla dawnych prześladowań „wrogów” Kościoła. W jednym z rozdziałów narrator trafnie pyta: (...) Tylko właściwie w jaki sposób pisać o czarownicach na Pomorzu, żeby nikomu nie nadepnąć na odcisk?, kontynuując dalej rozważania: Wierzący poczują się urażeni tak zwanym atakiem na Kościół, Kościół poczuje się urażony zarzutami o palenie kobiet na stosach. Prawdziwi Polacy poczują się urażeni wszystkim, chociaż (...) to u nich akurat stan permanentny, a lewica poczuje się urażona tym, że za mało dosadnie nazwała rzeczy po imieniu (...). Taki ton, niby związany tylko z problemem jednej z postaci, ustalający nam, czytelnikom, osobowości i postawy konkretnych bohaterów, utrzymuje się przez całą powieść, co potęguje wrażenie, o którym pisałem wcześniej – aktualności recenzowanej książki. Jest to o tyle ciekawe, o ile autor przywołuje w swoim utworze wydarzenia niekiedy naprawdę dawne, a wskazanie jakiejś chronologii czy wspomnianych paraleli daje wydźwięk cokolwiek interesujący.

Jednak w Biblii diabła pojawia się nie tylko wątek inkwizycji, ale również wydarzeń mniej lub bardziej związanych z historią – w tym śledztwo w sprawie tajemniczych morderstw oraz poszukiwanie skarbu Pomorza. Wiele w rozwijanych wątkach solidnie prowadzonego tła społeczno-politycznego, ukazanego nie tylko przez pryzmat dat czy nazwisk, ale również opowieści mówionych – głównie legend, podań i różnego rodzaju przypuszczeń. Właściwie cała narracja nabudowana jest na takim porządku, wynikającym ze zmieszania tego, co historyczne, z tym, co przekazywane z ust do ust, z pokolenia na pokolenie. Bohaterowie poruszają się po świecie, który w wyraźny sposób determinowany jest minionymi latami, nie tyle w charakterze konsekwencji, ile pewnej chronologii, powracania różnych przypuszczań, marzeń czy przekonań. Autor naprawdę dużo uwagi poświęca opisom i przywoływaniu konkretnych zdarzeń, a jego postaci tkwią w różnych epokach i czasach, co sprawia, że cała powieść – skonstruowana wokół kilku osi wydarzeń – ma charakter bardzo dynamiczny. Jest to zasługa nie tylko treści, ale i formy, bo Herman decyduje się na bogatą  segmentację tekstu – dzieli powieść na dość krótkie rozdziały, które wewnątrz zostają do tego podzielone na mniejsze fragmenty, dotyczące poszczególnych wątków. Przeplatanie kolejnych porządków fabularnych, na ogół związanych z różnymi okresami historycznymi i problemami, wzbogacanymi podróżami, źródłami, relacjami i współczesnymi kontekstami, sprawia, że dość długą książkę – prawie sześćset stron – czyta się prędko, przy ciągłym zainteresowaniu i wysokim napięciu.

Leszek Herman, podobnie jak przy Latarni umarłych, proponuje czytelnikom pozycję zdecydowanie godną uwagi. Z niebywałą lekkością przechodzi z epoki w epokę, swobodnie przywołując przy tym z absolutnie różnych rejestrów poznawczych rozmaite wydarzenia. Sporo w tej powieści w związku z tym i przeszłości mówionej, różnych wyobrażeń i wierzeń (w tym tych, które związane są z miejscem ukrycia skarbu), ubogacających cały kontekst, i – powiedzmy – w jakiś sposób zatwierdzonej, wyrażonej datami oraz faktami. Autor prowadzi swoją powieść wielotorowo, z rozmachem, absolutnie panując zarówno nad samą strukturą, jak i treścią. Wszystkie wątki, nawet te drobne, wprowadzane są po coś, w jakimś widocznym celu, a mnogość dat, bohaterów, zdarzeń i kontekstów nie sprawia, że czytelnik odczuwa znużenie, przytłoczenie czy dezorientację. Wręcz przeciwnie. Herman po raz kolejny udowadnia – choć wcale nie musi tego robić, bo poprzednie książki dały tego wyraz – że świetnie radzi sobie z budowaniem fikcji literackich na wydarzeniach historycznych, a rozmach tej powieści świadczy o niewątpliwych umiejętnościach panowania nad tekstem. Biblia diabła proponuje bowiem wielowątkową, porywającą opowieść, osadzoną na zdecydowanie szeroko i solidnie przedstawionym tle historycznym – przede wszystkim dotyczącym północnej części Polski.

6/6

Za książkę serdecznie dziękuję wydawnictwu MUZA. 

Komentarze