
Reportaże ze zbioru Zakonnice odchodzą po cichu to dość krótkie formy, acz gęste od treści. Abramowicz dopuszcza do głosu przede wszystkim tych, którym ten głos jest albo zabierany, albo uniemożliwiany, z racji tego, że jest niepożądany w społecznej dyskusji. Powiedzieć coś na zakon, na co trafnie zwraca uwagę ta książka, to wystąpić samemu przeciwko całej instytucji kościoła, która – wbrew laicyzacji życia i różnym obyczajowym przemianom – wciąż dzierży wielką władzę i dysponuje ogromnymi wpływami. Bohaterki (bo głównie z kobietami prowadzone są rozmowy) występując ze zgromadzeń, muszą poradzić sobie nie tylko z nową sytuacją życiową, ale również ze społecznym wykluczeniem, bezradnością, poczuciem napiętnowania i ciągłym strachem o to, że informacje o przeszłości ujrzą światło dzienne, jeszcze bardziej potęgując alienację. Dlatego zakonnice odchodzą anonimowo, w ciszy i dokładnie tak opowiadają swoje historie – bez nazwisk, konkretów, z poczuciem krzywdy i odrzucenia.
Z pewnością należy zaznaczyć, że reportaż Abramowicz daleki jest od płytkiego bazowania na kontrowersyjności, założenia, że wybranie takiego zagadnienia, będącego w Polsce wciąż tematem tabu, samo w sobie zapewni poczytność książki, niezależnie od jej poziomu literackiego. To widać od razu, od pierwszych stron, że autorka stroni od taniego, brukowego skandalizowania, a praca, której się podejmuje, z założenia ma mieć zupełnie inny wydźwięk – z jednej strony związany z poruszeniem przemilczanego tematu, dopuszczeniem do głosu wykluczonych osób, a z drugiej naświetleniem pewnej sytuacji-widma. Używam takiego określenia, bo – jak się okazuje na podstawie pojedynczych relacji i statystyk – byłych zakonnic jest bardzo dużo, jednak – w przeciwieństwie na przykład do byłych księży – ich obecności lub raczej doświadczeń próżno szukać nie tylko w „kościelnej” dyskusji, ale również medialnej, przez co można odnieść wrażenie, że po prostu nie istnieją – tak jakby życie poza murami zakonu nie miało miejsca, a wystąpienie z jego szeregów uśmierca. I w rzeczy samej coś w tym jest, ale raczej w znaczeniu metaforycznym. Tak właśnie przedstawiany jest w trakcie posługi zakonnej świat za murami – jako ten, od którego, wybierając Oblubieńca, siostry powinny się oddalić, do którego też pod żadnym pozorem nie powinny wracać – bo powrót odbierany jest w kategoriach zdrady, czegoś, co często uwłacza nie tylko godności konkretnej osoby, ale również całego zgromadzenia. Wiele sióstr, wahając się w sprawie możliwego wystąpienia, zdaje sobie sprawę, że świat „prawdziwy” rządzi się zupełnie innymi prawami i zasadami, a one, żyjąc dotąd podług innych norm i w imię innych wartości (niekoniecznie tylko tych „świętych”), nie odnajdą się w rzeczywistości – zwłaszcza, że nie mają żadnej własności (ani pieniędzy, ani mieszkania), a ze strony najbliższych czeka je najpewniej ostracyzm.
Zakonnice odchodzą po cichu to książka o głębokim smutku i rozczarowaniu, które często przychodzi z utratą wiary. Życie zakonne właściwie zawsze przedstawiane jest jako niełatwa droga, wyzwanie, jednak odbierane w kategoriach walki z własną wiarą – dążenia do samorozwoju, przezwyciężania własnych słabości, nieulegania pokusom, oddania własnego życia innym, w tym biednym, chorym i potrzebującym. Taką drogą, pokory i pomocy, chce podążać wiele kobiet, decydując się na wstąpienie do zgromadzeń. Prędko się jednak okazuje – ku ogromnemu zawiedzeniu – że zakon, choć rządzi się wieloma wyrzeczeniami i poświęceniami, daleki jest od miejsca, gdzie można trwać w wierze, realizować swoje powołanie. Byłe siostry z rozpaczą mówią o tym, że właśnie tam traci się powołanie, a codzienne życie – również te związane z niesieniem pomocy – zdeterminowane jest zupełnie innymi wartościami i sytuacjami, niż można by przypuszczać. Mniej chodzi o dobro i odczuwanie obecności Boga, a bardziej o podporządkowywanie się przełożonym oraz o realizowanie wymogów stawianych przez niezmieniane (wbrew sugestiom papieży!) od wieków dokumenty czy regulaminy. W ten sposób, poznając relacje o życiu zakonnym, czytamy nie o pracy nad sobą i wielkiej wierze, a o nieludzkim traktowaniu, psychicznym znęcaniu, dużych tragediach, obojętności na cierpienie i koślawej moralności.
Przed książką Marty Abramowicz stoi duże społeczne zadanie, które, sądząc po informacjach o nakładzie, społecznym odbiorze oraz teatralnej (świetnej zresztą!) adaptacji, w jakimś stopniu jest już realizowane. To reportaż ważny, bo zwraca uwagę na tych, którzy z każdej strony – kościoła, rodziny, społeczeństwa, mediów – zostali odtrąceni, którym trudniej walczyć o godne traktowanie i należytą uwagę. Trzeba ponownie podkreślić, że Zakonnice odchodzą po cichu to pozycja stroniąca od taniej kontrowersji, a skupiająca się na ukazaniu problemu takim, jakim jest, bez niepotrzebnego wyolbrzymiania czy nacechowywania sensacją. Abramowicz traktuje swoje bohaterki odpowiednio delikatnie i z wyczuciem, pozwalając im wreszcie zabrać głos – niekiedy po długich latach milczenia.
5/6
Komentarze
Prześlij komentarz