Przejdź do głównej zawartości

341. Przemilczane. Marta Abramowicz „Zakonnice odchodzą po cichu. Wydanie specjalne”

Książka Marty Abramowicz przyciąga uwagę głównie przez kontrowersyjny, choć mocno przemilczany, temat, który – jak się okazuje – wcale daleki od życia codziennego nie jest. Odchodzenie zakonnic z różnych zgromadzeń staje się w tym wypadku bodźcem do poznania nie tylko często skrywanych motywacji, ale również życia za murami zakonów – zupełnie innego, niż mogłoby się osobom postronnym wydawać. 

Reportaże ze zbioru Zakonnice odchodzą po cichu to dość krótkie formy, acz gęste od treści. Abramowicz dopuszcza do głosu przede wszystkim tych, którym ten głos jest albo zabierany, albo uniemożliwiany, z racji tego, że jest niepożądany w społecznej dyskusji. Powiedzieć coś na zakon, na co trafnie zwraca uwagę ta książka, to wystąpić samemu przeciwko całej instytucji kościoła, która – wbrew laicyzacji życia i różnym obyczajowym przemianom – wciąż dzierży wielką władzę i dysponuje ogromnymi wpływami. Bohaterki (bo głównie z kobietami prowadzone są rozmowy) występując ze zgromadzeń, muszą poradzić sobie nie tylko z nową sytuacją życiową, ale również ze społecznym wykluczeniem, bezradnością, poczuciem napiętnowania i ciągłym strachem o to, że informacje o przeszłości ujrzą światło dzienne, jeszcze bardziej potęgując alienację. Dlatego zakonnice odchodzą anonimowo, w ciszy i dokładnie tak opowiadają swoje historie – bez nazwisk, konkretów, z poczuciem krzywdy i odrzucenia. 

Z pewnością należy zaznaczyć, że reportaż Abramowicz daleki jest od płytkiego bazowania na kontrowersyjności, założenia, że wybranie takiego zagadnienia, będącego w Polsce wciąż tematem tabu, samo w sobie zapewni poczytność książki, niezależnie od jej poziomu literackiego. To widać od razu, od pierwszych stron, że autorka stroni od taniego, brukowego skandalizowania, a praca, której się podejmuje, z założenia ma mieć zupełnie inny wydźwięk – z jednej strony związany z poruszeniem przemilczanego tematu, dopuszczeniem do głosu wykluczonych osób, a z drugiej naświetleniem pewnej sytuacji-widma. Używam takiego określenia, bo – jak się okazuje na podstawie pojedynczych relacji i statystyk – byłych zakonnic jest bardzo dużo, jednak – w przeciwieństwie na przykład do byłych księży – ich obecności lub raczej doświadczeń próżno szukać nie tylko w „kościelnej” dyskusji, ale również medialnej, przez co można odnieść wrażenie, że po prostu nie istnieją – tak jakby życie poza murami zakonu nie miało miejsca, a wystąpienie z jego szeregów uśmierca. I w rzeczy samej coś w tym jest, ale raczej w znaczeniu metaforycznym. Tak właśnie przedstawiany jest w trakcie posługi zakonnej świat za murami – jako ten, od którego, wybierając Oblubieńca, siostry powinny się oddalić, do którego też pod żadnym pozorem nie powinny wracać – bo powrót odbierany jest w kategoriach zdrady, czegoś, co często uwłacza nie tylko godności konkretnej osoby, ale również całego zgromadzenia. Wiele sióstr, wahając się w sprawie możliwego wystąpienia, zdaje sobie sprawę, że świat „prawdziwy” rządzi się zupełnie innymi prawami i zasadami, a one, żyjąc dotąd podług innych norm i w imię innych wartości (niekoniecznie tylko tych „świętych”), nie odnajdą się w rzeczywistości – zwłaszcza, że nie mają żadnej własności (ani pieniędzy, ani mieszkania), a ze strony najbliższych czeka je najpewniej ostracyzm. 

Zakonnice odchodzą po cichu to książka o głębokim smutku i rozczarowaniu, które często przychodzi z utratą wiary. Życie zakonne właściwie zawsze przedstawiane jest jako niełatwa droga, wyzwanie, jednak odbierane w kategoriach walki z własną wiarą – dążenia do samorozwoju, przezwyciężania własnych słabości, nieulegania pokusom, oddania własnego życia innym, w tym biednym, chorym i potrzebującym. Taką drogą, pokory i pomocy, chce podążać wiele kobiet, decydując się na wstąpienie do zgromadzeń. Prędko się jednak okazuje – ku ogromnemu zawiedzeniu – że zakon, choć rządzi się wieloma wyrzeczeniami i poświęceniami, daleki jest od miejsca, gdzie można trwać w wierze, realizować swoje powołanie. Byłe siostry z rozpaczą mówią o tym, że właśnie tam traci się powołanie, a codzienne życie – również te związane z niesieniem pomocy – zdeterminowane jest zupełnie innymi wartościami i sytuacjami, niż można by przypuszczać. Mniej chodzi o dobro i odczuwanie obecności Boga, a bardziej o podporządkowywanie się przełożonym oraz o realizowanie wymogów stawianych przez niezmieniane (wbrew sugestiom papieży!) od wieków dokumenty czy regulaminy. W ten sposób, poznając relacje o życiu zakonnym, czytamy nie o pracy nad sobą i wielkiej wierze, a o nieludzkim traktowaniu, psychicznym znęcaniu, dużych tragediach, obojętności na cierpienie i koślawej moralności.

Przed książką Marty Abramowicz stoi duże społeczne zadanie, które, sądząc po informacjach o nakładzie, społecznym odbiorze oraz teatralnej (świetnej zresztą!) adaptacji, w jakimś stopniu jest już realizowane. To reportaż ważny, bo zwraca uwagę na tych, którzy z każdej strony – kościoła, rodziny, społeczeństwa, mediów – zostali odtrąceni, którym trudniej walczyć o godne traktowanie i należytą uwagę. Trzeba ponownie podkreślić, że Zakonnice odchodzą po cichu to pozycja stroniąca od taniej kontrowersji, a skupiająca się na ukazaniu problemu takim, jakim jest, bez niepotrzebnego wyolbrzymiania czy nacechowywania sensacją. Abramowicz traktuje swoje bohaterki odpowiednio delikatnie i z wyczuciem, pozwalając im wreszcie zabrać głos – niekiedy po długich latach milczenia. 

5/6

Komentarze