Przejdź do głównej zawartości

340. Wrocławska legenda. Rafał Tumski „Rozewrzeć światłem”

Cóż za wrocławska historia! I używam w tym wypadku tego określenia nie bez powodu. Ta powieść, choć dzieje się w niej wiele, a wszystkie wydarzenia mogłyby się właściwie rozgrywać w innym mieście, w tym wypadku została tak osadzona i tak umiejętnie oraz obrazowo wpleciona w Wrocław, że trudno powiedzieć, jak wyglądałaby bez niego. Rozewrzeć światłem Rafała Tumskiego to książka, którą czyta się w zahipnotyzowaniu, pod naprawdę wielkim wrażeniem.

Na wstępie trzeba powiedzieć, jak niezwykle w tej książce ukazany został Wrocław. I nie chodzi bynajmniej o to, co w tym wypadku przychodzi pierwsze na myśl – wielki realizm czy wystawianie laurek. Nie, nie, a właściwie wręcz przeciwnie – Tumski nie stroni od krytycznych uwag, choć te uwagi wymierzone są nie tyle w miasto jako przestrzeń czy miejsce, ile w społeczność, rządzących lub w sposób, w jaki funkcjonuje. Ale o tym później. Skupiając się na analizie odwzorowywania i wplątywania stolicy Dolnego Śląska w fabułę czy tkankę tego utworu, nie sposób nie zauważyć, jak wielowymiarowo, mistycznie i szeroko pisarz potraktował obszar miasta, wyciągając z niego coś znacznie więcej, niż piękne lub brzydkie uliczki, służące za tło do wydarzeń, które  determinują  życie bohaterów. Tak jak w wypadku Wileńskiego pokera Ričardasa Gavelisa, jednej z najbardziej znanych i najważniejszych dla współczesnej literatury litewskiej powieści, gdzie zauważyć możemy wiele poziomów ukazywania Wilna, tak tutaj dostajemy obraz Wrocławia – powiedziałbym – zaangażowanego. Recenzowana powieść czyni z tej przestrzeni miejskiej właściwie jednego z bohaterów, coś, co zdaje się żyć, funkcjonować i determinować życie mieszkańców. To miasto-potwór, miasto-stwór, przyciągające do siebie nie tylko turystów, ale również różnego rodzaju – jakkolwiek mistycznie to zabrzmi – energie, będąc na poły czymś niezwykłym, niespotykanym, abstrakcyjnym, na poły przeciętnym, zwykłym, szarym. Ta podwójna tożsamość Wrocławia zdaje się wynikać z perspektywy, którą przyjmuje autor. Z jednej strony skupia się on na swoistej mistyczności, sferze sacrum tej miejscowości, zauważając wyjątkowość życia w tym mieście, reguły, które w nim panują oraz niepospolitość ludzi, którzy w nim mieszkają, a z drugiej – śladem Lalki Bolesława Prusa – z wielkim pietyzmem i dokładnością odwzorowuje szczegóły architektoniczno-historyczno-przestrzenne, sprawiające że cała ta panorama wydaje się bardzo realistyczna. To niesamowite, bo czytając o przygodach dość abstrakcyjnych – wszak Rozewrzeć światłem to coś w rodzaju baśni miejskiej – i o postaciach, które również w wielu wypadkach zaliczamy do arealnych, klaruje się w nas, czytelnikach, przekonanie, że opowiadana historia zdaje się być prawdziwa, realna, osadzona w rzeczywistości. Myślę, że ta świadomość wynikać może właśnie z dokładności opisu i pewnej uniwersalności podejmowanych problemów – na przykład w kontekście miejskich władz. 

Jak już wspomniałem, w tej książce Wrocław wydaje się nie tyle zagospodarowaną przestrzenią, ile istotą, potworem, życiem. Opisane w tej powieści wydarzenia oraz życie mieszkańców zdają się przypominać mitologiczne historie, w których na losy śmiertelników wpływa albo fatum, albo wola bogów. W tym wypadku o życiu wykreowanych postaci decyduje samo miasto – jako wypadkowa różnych energii, grupowa siła oraz ponadhistoryczna i ponadczasowa moc. Jest w tym obrazie wyraźna fascynacja – doskonale znana z literatury i sztuki dwudziestego wieku – miastem oraz masą, widoczna głównie na poziomie ukazywania relacji między bohaterami a konkretnymi miejscami. Czytając, odnosiłem wrażenie – jak się wydaje, słuszne – że o istocie Wrocławia decyduje właśnie tłum. I tak, obserwując życie bohaterów, patrzymy na postaci niesione przez masę, będące elementem wielkiej niezidentyfikowanej grupy, która – jak w jednym z wierszy Adama Ważyka – sunie z impetem z przedmieść do serca miasta, którym w tym wypadku jest rynek. To o nim dość sporo jest w tej powieści, to o nim Tumski pisze, jako o tej części miasta, do której wieczorami prą mieszkańcy. Ten obraz jest nie tylko dokładny i analityczny, ale również głęboko osadzony na płaszczyźnie psychologiczno-socjologicznej – przedstawia bowiem nie tylko sam fakt czy fenomen, ale również podejmuje się wnikliwej analizy oraz dokładnej obserwacji. Z wypiekami na twarzy i wielkim podziwem czyta się ustępy, w których narrator – z fascynacją równą manifestom awangardowym z poprzedniego wieku, na czele z Tadeuszem Peiperem i jego hasłem „miasto, masa, maszyna” – poddaje analizie na przykład sposób przemieszczania się tłumu. 

Jednak w wypadku tej książki mówić możemy nie tylko o pozytywnym czy magicznym obrazie miasta, ale również dość negatywnym. „Ciemna” strona tej panoramy – jak to zwykle bywa – umiejscowiona jest po stronie włodarzy miasta, tych, którzy sprawują władzę. Tumski kreuje postać prezydenta Wrocławia, która zdaje się wpisywać w powszechne wyobrażenie polityka – krętacza, skupionego wyłącznie na własnej pozycji i zarobkach, manipulującego opinią publiczną oraz  naiwną społecznością, naginającego fakty i wykorzystującego innych. Autor nie szczędzi słów, analizując wrocławskie relacje między mieszkańcami a politykami, nie tyle oceniając, ile w wyraźny sposób naznaczając. Nie mówi raczej ani o złych, ani o dobrych, a skupia się wyłącznie na prawidłowościach i stanach, dzięki którym ci, którzy rządzić nie powinni, rządzą, a oszukiwani i manipulowani wciąż pozostają bierni. Fascynujący wydaje się ten wątek, zwłaszcza, że – właściwie jak wszystkie elementy tej fabuły – nie stanowi wyłącznie tła czy marginesu powieści, tylko istotną część, bezpośrednio wpisaną po pierwsze w samą akcję, a po drugie w panoramę Wrocławia. 

Główny bohater, Krzysztof Różnicki, okazuje się postacią, która – niczym mickiewiczowski Konrad, z którym najczęściej kojarzą się jego zachowania – jest w stanie obrócić wniwecz panujący dotąd porządek, wznosząc rewoltę. Stając u podstaw wrocławskiego – bo tak można by to ująć – buntu, prowadzi swych zwolenników, równie niezadowolonych lub nieświadomych problemu, na wojnę – nie tylko z własną naturą oraz społeczeństwem filistrów, ale również z władzą. Okazuje się, że jedną z – a może jedyną? – dróg do wyzwolenia i pełnej wolności jest... ucieczka, opuszczenie miasta. Niestety, mimo starań, okazuje się to niemożliwe, nierealne – właśnie ze względu na swoisty magnetyzm, nadrealność Wrocławia. Przemierzając wysypiska śmieci, przedmieścia i sto mostów, bohaterowie wciąż nie mogą wydostać się z tego, co ich zarazem buduje i niszczy. I w tym miejscu, mam wrażenie, pojawia się dość duży problem w konstrukcji powieści. O ile przez znaczną część Rozewrzeć światłem napięcie jest utrzymane, a zainteresowanie czytelnika wzmagane, tak pod koniec, gdy postaci wyruszają w „podróż”, pojawia się istotny problem z recepcją opisywanych wydarzeń. Bohaterowie zdają się tkwić w miejscu (tym razem nie w sensie fabularnym, bo tak przecież miało być, o tym w zasadzie jest ta książka, a raczej konstrukcyjnym), po prostu nużąc czytelnika. Brakuje znaczącej wizji celu, punktu, do którego mogłaby dążyć i akcja utworu, i wyobraźnia odbiorcy, sprawiając, że czytanie przebiegałoby w niesłabnącym zainteresowaniu, a decyzje postaci byłyby zrozumiałe. Niestety – to nie jedyny mankament książki, o którym chciałbym wspomnieć. Lekturę powieści utrudniała niedostateczna redakcja, pozostawiająca w tekście pojedyncze błędy: od tak rażących jak  „użądzić” (ostatnie zdanie na stronie sto pięćdziesiątej ósmej) przez błędnie zapisywane imiesłowy po podwójne przecinki. 

Nie ulega wątpliwości, że warto zapoznać się z tą powieścią. Nie tylko ze względu na wielowymiarową strukturę obrazu Wrocławia, ale również ze względu na interesującą, daleką od sztampy czy banału, fabułę. To książka, którą warto polecić nie tylko mieszkańcom miasta stu mostów, bo lektura z pewnością zachęci ich do kilku wypraw śladami bohaterów, ale również tym, którzy cenią dobrą, niebanalną prozę, zwłaszcza z magicznymi motywami. Warto!

5/6

Za książkę serdecznie dziękuję wydawnictwu Cztery Strony.

Komentarze

  1. Widziałam na mieście napisy "Wrocław jest maszyną" i to chyba ma coś wspólnego z tą książką, bo na niektórych napisach jest też dodane mniejszymi literami "Rafał Tumski". Ale książkę przeczytałam i nie ma tam nic o tej wrocławskiej maszynie. Może będzie w drugim tomie?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Naprawdę? Widziałem również te napisy (czerwoną farbą, prawda?), ale w żaden sposób nie połączyłem ich z książką. Wydaje mi się, że w tej powieści nie pada takie spostrzeżenie , ale ogólny obraz miasta zdaje się przypominać maszynę. Przy Uniwersytecie jest kilka napisów, dziś się przyjrzę.

      Usuń
  2. Czy jest wiadomo coś więcej na temat śmierci autora?

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz