Przejdź do głównej zawartości

Katoekoporadnik. Stanisław Jaromi „Boska ziemia”

Po udanych „Boskich zwierzętach” Szymona Hołowni Znak wydał niedawno „Boską ziemię” Stanisława Jaromiego. Koncept – zarówno na poziomie ideologicznym, jak i graficznym – obu książek jest taki sam, jednak nie ulega wątpliwości, że publikacja Hołowni pod wieloma względami – nie tylko chronologicznym – stoi przed recenzowanym wydawnictwem. 

Rosnące zainteresowanie 

Zacznijmy od dość banalnej refleksji: cieszy i napawa optymizmem fakt, że na rodzimym rynku ukazuje się coraz więcej książek traktujących o ekologii. Co istotne, nie są to tytuły ogłaszane wyłącznie przez niszowe, lewicowe oficyny czy fundacje działające na rzecz ochrony środowiska, ale coraz częściej przez duże domy wydawnicze. O czym to świadczy? O kilku rzeczach, ale na potrzeby recenzji przytoczmy dwie kwestie: o uniwersalizacji tematu i rosnącym zainteresowaniu sprawami klimatu i natury. Pierwsze zjawisko odnosi się do odczarowania mitu (o czym zresztą w „Boskich zwierzętach” pisał Hołownia), w myśl którego ekologią zajmują się wyłącznie ekolodzy o proweniencji lewicowej; jak pokazują obie przywołane publikacje, nie do końca tak jest. Ten temat zatacza bowiem na przykład w polskim Kościele coraz szersze kręgi, czego wyrazem jest między innymi książka Stanisława Jaromiego, franciszkanina, filozofa i ekologa, przewodniczącego Ruchu Ekologicznego św. Franciszka z Asyżu. Druga kwestia świadczy z kolei o tym, że również wśród czytelników rośnie zainteresowanie ochroną środowiska. Skoro na rynku ukazuje się tyle publikacji poświęconych klimatowi, naturze i zwierzętom, to musi być na nie zapotrzebowanie.

Porównania

Książka Jaromiego, jak sądzę, miała w założeniu kontynuować to, co Hołownia rozpoczął w „Boskich zwierzętach”: pokazywać, że chrześcijaństwu bliskie są ekologiczne wartości, że Biblia i nauka Kościoła nie tylko zachęcają katolików do afirmacji natury, ale także wymuszają na nich „zielone”, pełne szacunku podejście do wszelkiego stworzenia. O ile jednak Hołownia rozpatruje te kwestie w kontekście zwierząt, o tyle „Boska ziemia” ma traktować o samym środowisku – gospodarce leśnej, marnowaniu wody, zmianach klimatu, wykorzystaniu surowców naturalnych, uprawie roli, wpływie człowieka na otoczenie i globalne ocieplenie oraz o degradacji ekosystemu. Wszystko to ukazane jest przez pryzmat teologii i myśli wielu chrześcijańskich filozofów i świętych, z których na pierwszy plan wysuwa się oczywiście Franciszek z Asyżu. Brzmi dobrze, prawda? Z pewnością, jednak Jaromi nie wnosi do dyskusji niczego, co by dotąd nie zostało powiedziane, choćby w „Boskich zwierzętach”. Choć obie te książki powinny kłaść nacisk na różne zagadnienia, wysuwając na pierwszy plan inne kwestie (jedna zwierzęta, druga naturę), to  publikacja Hołowni okazuje się na tyle tematycznie szeroka i merytoryczna, że „Boska ziemia” wydaje się wobec niej wtórna. Wprawdzie franciszkanin – co mamy zasygnalizowane już na poziomie tytułu – teoretycznie skupia się na innych zagadnieniach niż popularny dziennikarz, jednak ostatecznie okazuje się powielać wszystko to, co czytelnik mógł przeczytać w książce o zwierzętach. Dostajemy zatem ponownie zaserwowane informacje o nierównościach społecznych i nadprodukcji jedzenia, o straszliwym dla ekosystemu sposobie uprawie roli, który eliminuje różnorodność gatunkową roślin na danym (często ogromnym) terenie, o „duchowości” zwierząt oraz odpowiedzialności – zarówno moralnej, jak i ekologicznej – za świat, który niszczymy. 

Wertykalny porządek

Choć „Boskie zwierzęta” i „Boska ziemia” są przeze mnie zestawiane, to należy podkreślić, że nie można stawiać między tymi tytułami znaku równości: rozważania Hołowni okazują się zdecydowanie bardziej ciekawe i przekonujące. Dziennikarz dokonuje przede wszystkim szerszej kwerendy, opiera swoje przemyślenia i poglądy na większej liczbie tytułów, odwołując się z jednej strony do encyklik papieża Franciszka, a z drugiej do Jonathana Safrana Foera czy związanego z Krytyką Polityczną Jasia Kapeli. Jaromi okazuje się za to bardziej „wewnętrzny”, ogranicza swoje rozważania niemal wyłącznie do katolickich myślicieli z naciskiem na  obecnie urzędującego następcę świętego Piotra. Jego książka mogłaby zatem wnikliwiej opisywać podejście Kościoła Katolickiego do kwestii ekologii, jednak trudno nie odnieść wrażenia, że duchowny traktuje opisywane przez siebie kwestie po łebkach: rozpoczyna wiele ciekawych myśli i prędko je porzuca na rzecz kolejnych. Decyduje się zatem na przedstawienie tematu ekologii w chrześcijaństwie nie tyle – co byłoby moim zdaniem w tym wypadku pożądane – w sposób wertykalny, czyli dogłębny, analityczny, z poszerzoną linią argumentacyjną, ile horyzontalny, nastawiony na ilość.

Daremna polityczność

To, co utrudnia lekturę książki Jaromiego, to niezwiązane z tematem ekologii czy środowiska wstawki natury politycznej. W jednym z fragmentów, w którym zostaje przywołana postać Petera Singera, aktywisty i społecznika, który walczy nie tylko o prawa człowieka na przykład do eutanazji i aborcji, ale także zwierząt, franciszkanin pyta: „Jak zrozumieć ten rodzaj wybiórczości: zwierzęta bierzmy pod (...) parasol ochronny, a gatunek ludzki wystawiamy na zagrożenie?”. Nie sposób zrozumieć, w jaki sposób autor zestawia aborcję i dobrowolną eutanazję z zagrożeniem dla całego rodzaju ludzkiego (czyżby wszyscy ludzie, gdyby tylko mogli, byliby skorzy odebrać sobie życie? zbiorowo? gremialnie? o to chodzi?), jednak trzeba podkreślić, że tego typu wtręty działają wyłącznie na niekorzyść „Boskiej ziemi”.

3/6

Za książkę serdecznie dziękuję wydawnictwu Znak.

Komentarze