Przejdź do głównej zawartości

375. Banalnie i wtórnie. Aleksandra Kowalska „Na tropie Anny”

Nie ukrywam, że mam duży problem z tą książką. Długo zajęło mi powzięcie decyzji o napisaniu recenzji – właśnie za sprawą przywołanego wcześniej kłopotu. Mam bowiem nieodparte wrażenie, że cała fabuła Na tropie Anny Aleksandry Kowalskiej osadzona jest na naiwnym przekonaniu, że czytelnik – jakkolwiek doświadczony – nie wykaże się absolutnie żadnym krytycznym podejściem, negującym sensowność i wiarygodność tej książki. To, o czym piszę, związane jest przede wszystkim z pewną widoczną, puchnącą wraz z rozwojem wydarzeń, sztucznością wykreowanego świata i dostrzegalną nierealnością wszystkich zdarzeń. Po prostu, mówiąc lapidarnie, czytając, nie można uwierzyć w tę historię na tyle, by zapomnieć, że dzieje się ona wyłącznie w literackim świecie. To ciągłe pamiętanie o jej wykreowanym, sztucznym pochodzeniu powoduje różne nieprzyjemności, wśród których wymienić należy powstawanie wyraźnego dystansu między odbiorcą a dziełem oraz osłabianie napięcia. 

Fabuła książki koncentruje się wokół postaci Melanii i jej dociekań związanych z przeszłością matki. Anna d'Irsginy, bo o niej mowa, zginęła w zamachu terrorystycznym w Paryżu, co – mimo upływu czasu – wciąż nie zostało przez córkę przepracowane. Mieszkając w podparyskiej willi ojca, Melania natrafia na nieznaną dotąd korespondencję, rzucającą nowe światło na życie ukochanej, wyidealizowanej rodzicielki. Jak się prędko okazuje, wyobrażenia, w których żyła córka, być może nijak mają się do rzeczywistości, bo matka, wyjeżdżając często do Nowej Zelandii, prawdopodobnie prowadziła dwa odrębne, tajemnicze życia. Teraz, zmagając się ze stratą, bohaterka próbuje zrozumieć przeszłość i zachowania Anny, weryfikując przy tym własne przekonania oraz uczucia.

To, co bez wątpienia należy podkreślić, to ewidentne wyolbrzymienie – charakterystyczne dla dzisiejszego rynku wydawniczego – opisu recenzowanej książki. Choć na czwartej stronie okładki możemy przeczytać, że jest to powieść o tym (...) jak przetrwać i żyć dalej po stracie, której nic nie ukoi, zmierzyć się ze smutkiem, który nigdy nie przemija (...), to tak naprawdę Na tropie Anny nie tylko nie daje żadnych odpowiedzi na te pytania, ale nawet nie sprawia takich pozorów. Aleksandra Kowalska, z wykształcenia anglistka, urzędniczka Komisji Europejskiej, pisze bardzo przejrzyście, mało aluzyjnie i wprost – quasi-literacko, zbyt powierzchownie i banalnie. Nie dzieje się w jej utworze wiele ciekawego, zwłaszcza jeśli przyjrzymy się językowi oraz opisom. Autorka łatwo popada w banał i tandetę (już na okładce pojawia się komunał, sugerujący, że bohaterka – jak się niedługo po rozpoczęciu lektury okaże – znała tylko jedną z twarzy matki), a te wszystkie szumnie zapowiadane tematy okazują się naiwnie zrealizowanymi częściami fabuły: godzenia się z odejściem, odkrywania „drugiej twarzy” oraz – oczywiście – wyzwalająego i koniecznego dla samorozumienia podróżowania. To wszystko po pierwsze było po stokroć realizowane w innych utworach, a po drugie nie stanowi dla czytelnika w tym wypadku żadnej poznawczo-intelektualnej wartości – jest zbyt powierzchowne i błahe, by mogło zainteresować. Jeśli już podejmowana jest próba jakkolwiek rozumianego wątku filozoficznego, dostajemy rozważania typu: (...) Co teraz oznacza samo słowo „naprawdę” i jak dojść do całej prawdy? Jak w ogóle poznać prawdę o innym człowieku, a tym bardziej o człowieku martwym od trzech lat? (...), co – jak łatwo zauważyć – ani nie ubogaca, ani nie zmusza do przemyśleń. I właściwie na tym przykładzie widać zasadniczy problem powieści: autorka w sposób zbyt ogólnikowy podchodzi do zagadnień czy tematów, które w żaden sposób nie jest w stanie w swoim dziele merytorycznie rozpracować. Samo zadanie pytania na przykład o pochodzenie zła nie wystarcza, by sportretować jego istotę; trzeba wnikliwej, szczegółowej analizy. I właśnie tego w książce Kowalskiej brakuje.

2/6

Za książkę serdecznie dziękuję portalowi Sztukater.

Komentarze