Przejdź do głównej zawartości

219. Karen Foxlee "Kruchość skrzydeł"

Kruchość skrzydeł to jedna z tych powieści, w której czytelnik zanurza się w pełni. Wchodzi w opowiadaną historię, całkowicie zawierzając swój czas losom bohaterów oraz przerzucając się z własnego w świat opowieści. To książka, którą czyta się w zdumieniu i zaintrygowaniu, a obraz rzeczywistości, jaką kreuje, porywa i przeraża. Przeraża prawdą, gdyż trafnie ukazuje to, co dotyczy nas i naszych rodzin. To, co często spotykane, z czym nie potrafimy się uporać.

Karen Foxlee dogłębnie opisuje historię pewnej, jak by się mogło wydawać na pierwszy rzut oka, przeciętnej, typowej, spokojnej rodziny. Jest to jednak opowieść o takich relacjach, które bynajmniej nie mają się dobrze, które nie przedstawiają kochającej się, harmonijnej familii, w której wszystkie przeszkody i problemy pokonywane są razem, we wspólnym działaniu bliskich. Wręcz przeciwnie. To historia, w której każdy jest sam, a nikt nie rozumie tego, co dzieje się z jego krewnymi. Bo wizja domu rodzinnego, jaka wyłania się z Kruchości skrzydeł, stoi w silnej opozycji do tej podręcznikowej, idealnej, wykreowanej przez piękne, idealistyczne powieści lub seriale, w których największą wartością jest rodzina, a wszystkie starania, jakie są przez jej członków podejmowane, by poszerzyć integrację i jeszcze mocniej zawiązać relację, okazują się sukcesem. W świecie głównej bohaterki tak nie jest. Pełno w nim nieudanych starań, krótkich wzlotów i bolesnych, długofalowych upadków. Nadzieja, która się naradza, tli się wątłym promieniem, a ciągłe problemy i zawirowania zdają się naznaczać, determinować nastawienia postaci. Bo to opowieść o próbie zmienienia biegu rzeki – nieudolnych staraniach wyciągnięcia na powierzchnie osoby, która zmaga się z wielkimi problemami. I właśnie ta pomoc, naznaczona brakiem zrozumienia, staje się powodem ostatecznego upadku. Nie tylko tej, która sięgnęła dna, do której inni wystawiali pomocne dłonie, ale wszystkich – całej familii. Bo Kruchość skrzydeł to historia upadku i rozłamu, stopniowego zawalania się tak solidnej oraz trwałej twierdzy, jaką rzekomo jest rodzina. 

Powieść pozwala nie tylko zaobserwować proces rozpadu relacji domowników, ale umożliwia znacznie więcej – stać się jego częścią, bezpośrednim obserwatorem. Dziesięcioletnia Jeninifer Day stara się wyjaśnić przyczyny śmierci swojej siostry, jej matka zaś, nieco chaotycznie i ewidentnie nieskutecznie, próbuję przed tą śmiercią uchronić nastoletnią córkę. Dostajemy zatem dwa, prowadzone jednocześnie, wymowne portrety. Pierwszy, realizowany przez główną bohaterką, małą Jennifer, stanowi dociekania i intrygującą obserwację tego, co dzieje się nie tylko ze zmieniającą oraz wymykającą się kontroli i zrozumieniu siostrą, ale również matką, ojcem, rodzeństwem, babcią, najbliższym społeczeństwem oraz towarzyszami Beth. To obserwacja świata brudnego, obdartego z czystości i moralności, przepuszczona przez dziecięcą wrażliwość, naiwność oraz zero-jedynkowe postrzeganie rzeczywistości. Splata się tutaj niezrozumienie i akceptacja osobliwego postępowania siostry, a także bezwarunkowa wiara w innych ze zrezygnowaniem i oderwaniem od tego, co powszechnie uważane za prawe czy moralne. Drugi portret, kreślony przez matkę, jak i rodzinę, bohaterki, dotyczy procesu upadku zarówno Beth, jak i całej familii. Rozwija się nieśpiesznie, stopniowo bowiem obserwujemy coraz mocniejsze odchodzenie od bliskości i normy, a rozluźnianie się relacji następuje w tle – wskutek podejmowanych działań i czynów. Ewidentnie widać, co różni i co sprawia, że miłość, zaufanie i wsparcie bliskich ulega rozpadowi, a także, co destrukcyjnie wpływa na poszczególnych członków rodziny. Mamy bowiem do czynienia z postaciami charakterystycznymi, prezentującymi rozmaite postawy – jest zatroskana, oddalona od rzeczywistych problemów pociech matka, nieco znużony i obojętny ojciec, nierozumiejące istoty wydarzeń i nacechowane naiwnością oraz idealizmem dzieci, drobnomieszczańscy sąsiedzi oraz niezwykle wierząca babcia, która wszystkie zmartwienia powierza Bogu oraz praktykom religijnym. Ci bohaterowie, połączeni różnymi relacjami i sympatiami, choć trwają w jednej społeczności, w jednej gromadzie, w trakcie akcji utworu oddalą się znacznie, stając się dla siebie obcymi i niezrozumiałymi. 

Kruchość skrzydeł to powieść, która dobitnie pokazuje przekraczanie progu, jakim jest dorosłość. Jednak nie tę, której synonimicznym wyrażeniem jest dojrzałość czy niezależność, ale tę, którą wyobrażają sobie młodzi, zbuntowani ludzie. Bohaterowie Karen Foxlee doświadczają tego trudnego okresu z różnych perspektyw – jedni sami przeżywają dojrzewanie, drudzy mają dopiero je przed sobą, inni dawno je przeszli, jednak nie potrafią zrozumieć tego procesu oraz pomóc w jego przechodzeniu. To książka o wyalienowaniu wynikającym z poczucia odmienności, które nie tylko odsuwa osobę doświadczającą ten stan, ale również rozsadza grupę ludzi, którzy chcą ponownie zintegrować się z nią. Bo to opowieść o tym, jak trudne jest i dojrzewanie, i sama dorosłość. Decyzje, które podejmuje zarówno młody, buntujący się człowiek, jak i jego najbliżsi, zaważają na przyszłości wszystkich. Karen Foxlee w swojej historii wyraźnie pokazuje, że rodzina to jedno ciało, jedna materia, przeżywająca wszystkie bóle i problemy razem. I choć bohaterowie powieści swoją rodzinę w pewnym sensie utracili, to prawda ta zostaje z czytelnikiem. 

6/6

Za książkę serdecznie dziękuję wydawnictwu Dobra Literatura.

Komentarze

Prześlij komentarz