Przejdź do głównej zawartości

327. Między artystami. Agnieszka Stabro „Masz na imię Camille”


Długo trzeba było czekać na polską książkę, która traktowałaby o Camille Claudel – francuskiej rzeźbiarce, zmarłej w połowie poprzedniego wieku. Tego wyzwania podjęła się Agnieszka Stabro, poetka i prozaiczka, pisząc zbeletryzowaną biografię artystki, wydaną nakładem wydawnictwa MG.

Masz na imię Camille to książka pod względem narracyjnym nieco naiwna, żeby nie powiedzieć, że infantylna. Owszem, Agnieszka Stabro opowiada ciekawie, rzeczywiście potrafi czytelnika uwikłać w przedstawianą opowieść, w losy artystki, jednak robi to w sposób – w moim przekonaniu – niezbyt udany. Przede wszystkim ze względu  na prowadzenie narracji w drugiej osobie liczby pojedynczej, ciągle zwracającej się do Claudel. O ile z początku taki sposób opowiadania wydaje się ciekawy i „intymny”, o tyle z czasem – po przeczytaniu większej ilości stron – męczy i zaczyna być postrzegany jako infantylny, sztuczny, nienaturalny. Rozumiem, że celem było zmniejszenie dystansu między czytającym a francuską artystką, nadanie tej historii kameralnego, prywatnego rysu, wpłynięcie na postrzeganie odbiorcy, jednak nie sposób nie odnieść wrażenia, że autorka nadużywa na przykład retorycznych pytań wobec Claudel, nie tyle zawężając w tym wypadku relacje czytelnik – narrator, czytelnik – bohaterka, ile nierealnie ją naznaczając. Mam na myśli przede wszystkim poczucie swoistej nachalności, kiczowatości zwrotów narratora do tytułowej postaci oraz stylizację na wywiad psychologiczny (?), wyrażaną w po stokroć zadawanych pytaniach o możliwość poznania prawdy i innych pseudogłębokich zwrotach: [...] Co czułaś, Camille, gdy zrozumiałaś, że Rodin nie był szczęśliwy? Smutek? Rozczarowanie? Czy leżąc samotnie w łóżku, powzięłaś kolejną decyzję, mająca odmienić twoje dotychczasowe życie? [...]. Jak najbardziej, zdaję sobie sprawę z istoty tych pytań w przyjętym sposobie narracji, jednak należy zauważyć, że bynajmniej ani nie stanowią przyczynku do głębszego poznania bohaterki, ani nie powodują pojawiania się nowych, powiedzmy – obocznych, refleksji. Wręcz przeciwnie – o ile początkowo wydają się interesujące, o tyle z czasem stają się w postrzeganiu odbiorcy zupełnymi pustakami, zbędnymi ornamentami, ostatecznie irytującymi powierzchownością oraz egzaltacją.

Agnieszka Stabro bardzo dobrze radzi sobie za to z portretowaniem i takim opisywaniem miejsc czy sytuacji, które pokazuje coś znacznie więcej – głównie na poziomie społeczno-kulturowym. To książka, która, choć prezentuje fakty z życia Claudel, ukazuje dość szeroko Francję, z miastem artystów, Paryżem, na czele, oraz środowiska twórcze, niespodziewanie otwarte i zamknięte, tolerancyjne i nietolerancyjne jednocześnie. Ta powieść idealnie wpisuje się w listę lektur, które pozwalają poznać od podszewki XIX-wieczną Francję, zarówno w wymiarze prowincjonalnym, jak i wielkomiejskim, głównie na podstawie obserwacji społeczno-obyczajowych. To niebywałe, jak lekko, oczywiście w kontekście życia bohaterki, autorka kreśli panoramy miejsc, środowisk i opisywanej przestrzeni, idące daleko poza proste, jednowymiarowe przedstawianie. Stabro, jakby mimochodem, z wielką lekkością, ukazuje konwenanse, zwyczaje i reguły, trapiące różne środowiska, w tym – co zaskakujące – artystyczne. Dostajemy dzięki temu obraz wielu społeczności i grup, w tym niby wyzwolonych, prowadzących niekonwencjonalne, dalekie od norm i przyjętych reguł, życie twórców, którzy tak naprawdę są równie zakorzenieni w tym czasie w obyczajach, co reszta społeczeństwa. Obraz życia bohaterki Stabro naznaczony jest w dużej mierze nie tyle wykluczeniem, ile swoistą nieprzystawalnością, odmiennością i innością, wpisującą się głównie w odrębność postrzegania rzeczywistości. Mowa oczywiście o takim patrzeniu na siebie i świat, które znacznie wyprzedza czasy, w których się żyje. Claudel, bo o niej oczywiście mowa, żyjąca na prowincji, w mieszczańskiej rodzinie, prędko zaczyna się wyróżniać, nie tylko ze względu na zainteresowania, ale również zachowania i dążenia. Konflikt z otoczeniem, w tym z własną rodziną (głównie z matką), poczucie niezrozumienia i niezależność  sprawiają, że początkowo realizuje się jakby w ukryciu (nie tylko twórczo, ale i społecznie), a następnie – po przekroczeniu granicy, która w oczach ograniczonych rodziców nigdy nie powinna zostać przekroczona – odcina się od dawnego środowiska, wyprowadzając się od rodziny i wiodąc życie całkowicie podporządkowane sztuce.

Książka Agnieszki Stabro to jednak przede wszystkim opowieść o wybitnej jednostce, absolutnie wyprzedzającej swoją epokę, będącej ewidentnie indywidualnością. Autorce udało się bardzo obrazowo ukazać to, co – jak mniemam – stanowi najpełniej o postaci Claudel, a przy tym nie jest proste do uchwycenia – wielowymiarowe wykluczenie. Obserwujemy relacje artystki z otoczeniem, które jest zgodne co do jej talentu i geniuszu – nie raz, nie dwa czytamy wszak o tym, że krytyka przychylnie ocenia jej prace, a nawet – zważmy na czasy, o których mowa – tworzy na równi z mężczyznami. Jednak mimo społecznej, choć raczej środowiskowej, akceptacji, Claudel wciąż zmaga się z presją udowadniania, pewnego rodzaju wyalienowania, nie tylko ze względu na płeć, ale również... zbyt szerokie możliwości. Jej twórczy kompan, a przy tym wielka miłość, August Rodin, choć podzielający uznanie, pałający uczuciem, nieustannie zmagał się ze strachem, będącym źródłem pewnego rodzaju dystansu, o to, że Claudel  – tak przecież genialna – prędko stanie się na tyle niezależna, że odejdzie od niego, stanie się zupełnie odrębną, wolną artystką. Zdaje się, że właśnie w jej wielkości tkwił problem relacji społecznych. Przecież kłopoty rodzinne miały taką samą podstawę – niezrozumienie matki względem zachowań córki, drogi, którą wybrała. Podobnie jak środowiskowe wykluczenie, wynikające zarówno z niepoddawania się konwenansom, jak i z wyraźnej samodzielności.

Masz na imię Camille nie dąży, co ważne, do odpowiedzi, do wniosków z życia Claudel, ale raczej do ogólnej refleksji nad jej osobą – przynoszącej oczywiście pewne spostrzeżenia, obserwacje. Czytając recenzowaną książkę, widzimy, jak jej życie, dziejące się właściwie wyłącznie między sztuką a miłością, naznaczone było niezawinionym cierpieniem, wynikającym z kolei z wykluczenia. Presja, którą wywierało na nią społeczeństwo, determinacja w tworzeniu, nieustanne poczucie niezrozumienia, nieszczęśliwa miłość oraz niekończący się akt twórczy to elementy, które składały się na jej rzeczywistość, i które, tak naprawdę, w równym stopniu ją uskrzydlały, co mocno sprowadzały na ziemię, raniły. Książka Stabro pozwala w przystępny sposób poznać Claudel z wielu stron, jak się wydaje – dość dobrze. Opowiada o niej z wielu perspektyw, jednak pozostawia ją nieuchwyconą, niezdefiniowaną – taką, jak się wydaje, jaką była.

3,5/6

Za książkę serdecznie dziękuję wydawnictwu MG.

Komentarze