Przejdź do głównej zawartości

302. Michalina Wisłocka – „Sztuka kochania”

Źródło
To prawdopodobnie nie do końca dobre, jednak nie potrafię patrzeć na tę książkę w inny sposób, niż przez pryzmat, skądinąd interesującego, tegorocznego filmu o Wisłockiej. Za sprawą tej produkcji zupełnie inaczej podszedłem do tej postaci, znacznie szerzej i głębiej.

Sztuka kochania to poradnik dla par, po raz pierwszy wydany w 1976 roku. Jak można przypuszczać, książka okazała się dużym wydarzeniem, jednak niekoniecznie pozytywnym – przynajmniej dla władz czy konserwatywnej części społeczeństwa. Dla reszty, ciekawych i poszukujących, zainteresowanych cielesnością i poprawą jakości życia, dla tych, którzy, mniej lub bardziej otwarcie, zastanawiali się nad własną intymnością, życiem erotycznym, wydawnictwo okazało się zbawieniem, gdyż niezwykle jawnie, rzetelnie i czytelnie mówiło o wszystkim tym, co, choć powszechne, dotyczące każdego, stanowiło temat tabu, niemożliwy dotąd do poruszenia. Wisłocka, opisując cielesność, zabawy seksualne, przypadłości oraz różnego rodzaju zjawiska i problemy, przybliża czytelnikowi wszystko to, co powinien wiedzieć, chcąc nie tylko współżyć, ale przede wszystkim kochać – świadomie i inteligentnie. Jej książka bowiem, dotycząc tematów związanych z fizycznością, nieustannie podkreśla, jak istotna jest w związku miłość – będąca również fundamentem udanego pożycia.

Wisłocka weszła do historii, przynosząc ludziom, na przekór zakłamanym, trudnym, szarym, siermiężnym czasom, wiedzę, która dotyczyła bezpośrednio ich codzienności, tego, co z jednej strony stanowiło coś wyciągniętego z publicznej dyskusji, potraktowanego milczeniem, co często utożsamiane było z obowiązkiem, dalekim od przyjemności, a z drugiej mogło radować, satysfakcjonować i ubogacać życie, fundamentując tym związki. Napisała bowiem książkę, która w sposób prosty, zrozumiały, jawny i ludzki – co ważne – traktuje o cielesności, o tym, co towarzyszy miłości, co stanowi integralny element naszego życia, a co do jej czasów spajano z tego rodzaju prywatnością, o której nie tylko nie wypadało pisać, ale i rozprawiać. Wisłocka, jako wolnomyślicielka, krzewicielka nauki i empatyczna, odważna postać, Sztuką kochania zabrała głos, przemawiając do milionów – co pokazuje ilość sprzedanych egzemplarzy: zarówno tych legalnych, oficjalnych, jak i tych, które rozprowadzano w podziemiu, poza obiegiem. Przyniosła informacje i praktyczne porady, z którymi utożsamić mogły się i kobiety, i mężczyźni, i osoby w związku, i single, chcący zasięgnąć nie tyle nauki, ile prawdy – o sobie, własnych potrzebach, lękach, zmartwieniach i problemach.

Choć w wielu miejscach uwypukla się swoista nieprzystawalność do dzisiejszego pojmowania mężczyzny i kobiety, tego, co ich dotyczy, wszystkich kwestii tożsamościowo-ideologicznych, nie sposób nie dostrzec pewnej uniwersalności sposobu myślenia, którym raczy autorka. To, o czym mówię, ta opozycja, wyraża się przede wszystkim w sposobie definiowania dwóch płci, jakby na zasadzie kontrastu. Przeczytać możemy na przykład, że o ile płacząca kobieta, choć nie wszystkie – tylko blondynki o dziecinnych rysach twarzy! – może wyglądać pięknie, o tyle mężczyzna – nigdy, wzbudza bowiem wyłącznie lekceważenie. Tego typu sądy, niekiedy idące dalej, choć rażą, utożsamiając z konkretną płcią konkretne cechy czy role społeczne, nie są w stanie przesądzić o recenzowanej książce, gdyż świadczą o pewnych uwarunkowaniach, ideach, latach, w których powstała – nie zapominajmy, że to realia Polski drugiej połowy XX wieku, jakże inne od tych, w których żyjemy. To także istotna cecha dzieła Wisłockiej: swoiste świadectwo pojmowania rzeczywistości, w tym intymności, dawnych lat. Bo choć dziś pewne rzeczy, o których pisze autorka, mogą przeczyć temu, co wiemy, co uznajemy za prawdziwe, to Sztukę kochania należy ciągle traktować jako głos ważny i warty wysłuchania – właśnie ze względu na swoistą symboliczność oraz uniwersalność w pojmowaniu miłości, bliskości i istoty związku.

4/6

Za książkę serdecznie dziękuję portalowi Sztukater.

Komentarze

  1. Bardzo dobrze napisane. Widziałam film, czytałam książkę (dawno) i zgadzam się z autorem tego wpisu.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz