Przejdź do głównej zawartości

Mówię, więc słuchaj. Wiesław Myśliwski „Ucho igielne”

Refleksja nad „Uchem igielnym” to refleksja nad fenomenem samego Wiesława Myśliwskiego. Czytając książkę Mistrza, jak zwykli określać dziennikarze i krytycy autora „Traktatu o łuskaniu fasoli”, należy się zastanowić z jednej strony nad tym, co sprawia, że każda kolejna książka pisarza przyjmowana jest z takim entuzjazmem, a z drugiej, czy ta czytelniczo-krytyczna przychylność jest zasłużona. Wydaje się bowiem, że w wypadku najnowszej, a przy tym – jak zapewnia sam Myśliwski – ostatniej, powieści w recepcji ważniejszy od utworu okazał się sam autor – jego pozycja, uznanie i status. Choć „Ucho igielne” rozczarowuje banalnością i nudzi, nie doczekało się szerszych krytycznych analiz.

Książka rozpoczyna się śmiercią – starszy mężczyzna spada ze schodów, choć schodził po nich powoli i bardzo ostrożnie. Jedynym świadkiem – a w rezultacie potencjalnym oskarżonym – jest narrator, który chwilę przed tragicznym zdarzeniem rozmawiał ze zmarłym bohaterem. W trakcie śledztwa wychodzi na jaw, że niejasne są nie tylko okoliczności nieszczęśliwego wypadku, ale także losy laski, którą przez cały czas podpierał się mężczyzna. Co ciekawe, z czasem się okazuje, że dokładnie takiej samej używał pod koniec życia sam narrator. Czy to znaczy, że obie postaci, które spotkały się przy tytułowym uchu igielnym, w wąskim skalnym przejściu w Sandomierzu, to jedna osoba? Wszystko wskazuje na to, że tak.

Przestrzeń spotkań

Wiesław Myśliwski, dwukrotny laureat nagrody Nike, przedstawiciel nurtu powieści chłopskiej, w najnowszej książce snuje refleksję o czasie. Robi to w charakterystyczny dla siebie sposób, bez zadęcia i skomplikowanych teorii, jednak z pozycji mędrca (czemu sprzyjają, podobnie jak w „Traktacie o łuskaniu fasoli”, liczne monologi i bezpośrednio wyrażane spostrzeżenia). W „Uchu igielnym” konfrontuje bohatera z samym sobą. Rozbija go na dwa wcielenia: starszego i młodszego siebie. Sprawdza, co z ich spotkania wyniknie. I co wynika? Niewiele, a właściwie to nic. Choć „W każdym z nas jest cząstka drugiego, nawet w przesłuchującym przesłuchiwanego”, jak zauważa policjant prowadzący śledztwo, to obie te postaci (bo tak należy o nich mówić – jako o osobnych bytach) nie mogą się ze sobą dogadać. Tak jak „Nie powinno się (…) odwiedzać dawnych miejsc, bo to nie są już te same miejsca”, bo one „jak wszystko przemijają”, tak nie powinno się konfrontować – zdaje się mówić Myśliwski – z dawnym sobą. W ten sposób zamiast tworzyć kompletny, przekonujący i zrozumiały obraz samego siebie, doprowadzamy do dekonstrukcji własnej tożsamości („Życie to błądzenie ze sobą bez nadziei, że się kiedykolwiek siebie odnajdzie”). Tytułowe Ucho Igielne to przestrzeń spotkań z samym sobą, miejsce refleksji i retrospekcji; to także pole do działania, ale wyłącznie teoretycznego – zastanawiania się nad tym, co by się zrobiło, gdyby można było raz jeszcze przeżyć życie, ponownie doświadczyć jakiejś sytuacji. Niczego jednak nie można zmienić – choć w tej niezwykłej przestrzeni pojawiają się postaci z przeszłości, ożywają wspomnienia i powracają dawne problemy, to oczywiste zarówno dla narratora, jak i czytelnika wydaje się to, że nie da się z nimi nic zrobić. To, jak rozegrało się życie, jak potoczył się bieg wydarzeń, nie może zostać zakwestionowane (choćby nawet spotkało się młodszego siebie).

Istotne dla powieści okazują się jednak nie tylko konsekwencje własnych decyzji oraz przymus ciągłego przeżywania własnego losu, ale także dziedziczenie części doświadczeń po rodzicach, dziadkach i poprzednich pokoleniach: „Nikt (…) nie zaczyna swojego życia od siebie” – stwierdza bohater. Myśliwski, zrywając z lineralnością fabuły i zamazując granice między kolejnymi wcieleniami narratora, powątpiewa w całkowitą niezależność i podmiotowość jednostki: każdy z nas, jak to wymownie ujął w recenzji książki Mirosław Szyłak-Szydłowskim, żyje w „życiu naszych rodziców”. Prozaik zdaje się na kartach swojej powieści rozważać to, co Szymborska w wierszu „O śmierci bez przesady” nazwała nieśmiertelnością każdego istnienia („Nie ma takiego życia, / które by choć przez chwilę / nie było nieśmiertelne”). Czym w „Uchu igielnym” byłaby ta nieprzemijalność? Być może opowieścią, która jest jedynym sposobem na to, by zaistnieć: „coś, co nie jest nazwane, nie istnieje”, bo – jak zauważa narrator – „Potrzebujemy słów, jeśli chcemy wiedzieć”; jeżeli człowiek zaś nie opowie samego siebie, „to go nie ma”.

Oczywistości

Powieść Myśliwskiego okazuje się w wielu momentach nużąca i przegadana. Wprawdzie pod względem konstrukcyjnym i językowym nie sposób autorowi niczego zarzucić, jednak trudno nie odnieść wrażenia, że „Ucho igielne” pozostaje dla czytelnika z dwóch powodów wtórne. Po pierwsze, podczas lektury nieznośny okazuje się manieryczny sposób prowadzenia narracji: niemal na każdej stronie odbiorca raczony jest quasi-filozoficznymi obserwacjami na temat życia, czasu i przemijania, które ostatecznie okazują się irytujące nie przez ilość czy wymowę (niekiedy ciekawą, wartą refleksji), a tendencję do ciągłego dążenia do uniwersalizacji doświadczeń i przemyśleń narratora („Każdy ma swój zapach”, „(…) każda prawdziwa przyjaźń jest trudna”, „Każdy złakniony jest życia jak kania dżdżu”, „Wszystko jest na razie”). To, co miało uchodzić za niepodważalne (za sprawą generalizacji) i co miało wydawać się najpewniej prawdą objawioną, z czasem zaczyna męczyć. Wydaje się, że Myśliwskiemu trudno przezwyciężyć potrzebę filozofowania, objaśniania czytelnikowi nawet najprostszych oraz najbardziej oczywistych rzeczy i konceptów. Po drugie, trudno nie mówić o wtórności, jeżeli rozpracujemy zamysły, które stoją za recenzowaną książką: sposób pojmowania czasu (w kategoriach bezczasu), narracyjna tożsamość, rozbita podmiotowość bohatera, antropologiczne znaczenie pamięci – to wszystko postrzega się w wielu miejscach nie tylko jako oczywiste, ale także jako dobrze znane z poprzednich dzieł Myśliwskiego (choćby wspomnianego wcześniej „Traktatu...”). Pisarz powiela zatem w „Uchu igielnym” wykorzystane wcześniej motywy, nie wychodząc poza ich symboliczną reprezentację i ustalone dotąd interpretacje – wprawdzie dowiadujemy się między innymi, że życie to podróż, jednak co z tego wynika? Wydaje się – niestety – że nic.

Lektura najnowszej powieści Myśliwskiego przynosi czytelnikowi niemałe rozczarowanie (przez wtórność, filozoficzną oczywistość i nadmierne moralizatorstwo narratora), choć czyta się ją dość płynnie – za sprawą potoczystej opowieści i anegdotycznego stylu. Niewiele jednak zostaje po lekturze – świat przedstawiony wydaje się odbiorcy przeźroczysty, a wymowa utworu błaha. Większość zachwytów nad książką zdaje się wynikać w związku z tym nie tyle z istoty powieści, ile z postrzegania samego pisarza – uznanego przecież, zgodnie z opisem wydawniczym Znaku, za „mistrza polskiej prozy”.

Komentarze

Prześlij komentarz