Przejdź do głównej zawartości

319. Ołeksij Czupa „Dziesięć słów o ojczyźnie”

Problemem Dziesięciu słów o ojczyźnie jest budowanie prawdziwego obrazu na zupełnie nierealnym fundamencie, oderwanej od rzeczywistości podstawie. To frapujące, ale tak w istocie jest. Narracja snuta przez autora kieruje się w stronę aktualnego portretu zarówno – powiedzmy – konkretnego ukraińskiego problemu, jak i pewnych wyobrażeń, krocząc po drodze zupełnie dalekiej od tego, co możliwe. Bo wszystko, co opowiedziane, choć sili się na to, by brzmieć wiarygodnie, obraca się w przerysowaną historię, niekoniecznie zakończoną wnioskiem czy morałem.

Ołeksij Czupa napisał powieść jak najbardziej na czasie. I nie tylko ze względu na to, że dotyczy wyzwań, przed którymi stoi współczesna Ukraina, ale także dlatego, że porusza temat emigracji i wszystkiego tego, co związane z ojczyzną. Samo pojęcie ojczyzny, rozumiane tutaj naprawdę szeroko, zdaje się słowo-kluczem, przewijającym się na kilku płaszczyznach: konkretnego znaczenia, tożsamości, wyobrażenia oraz pochodzenia. Wszystkie te perspektywy nakładają się na siebie, tworząc coś, co można odbierać w kategoriach więzi, które łączą każdego nas nie tyle z daną przestrzenią, ile sumą obrazów i doświadczeń, umiejscawiających nasze pochodzenie w konkretnym regionie. Przynależność realizuje w tej opowieści ważną rolę, związaną z ojczyzną – jednak, jak już pisałem, nie narzuconą, a nieświadomie wybraną, np. jako skutek pewnych decyzji czy wyborów, niekoniecznie naszych, których źródła możemy szukać we wczesnym dzieciństwie. Należałoby się tutaj zastanowić, co tak naprawdę sprawia, że pewne miejsca traktujemy jako swoje, jako wybrane do tego, by w nich mieszkać, powołując się na przykład na powinność względem siebie czy historii, a co deklaruje nas do wiązania się z danym regionem czy miejscem. W świecie Czupy brak refleksji nad tymi zagadnieniami, nad ogólnie rozumianym pochodzeniem, a występuje wyłącznie coś znacznie silniejszego – osobliwy pociąg, niezdarte przekonanie o konieczności decyzji o powrocie do macierzy, determinujący postanowienia. Dziesięć słów o ojczyźnie to pod tym względem powieść o przemianach, a właściwie – gdyby spojrzeć na to odwrotnie, z drugiej strony – o ich braku. Przebywanie  na obczyźnie, choćby i długie, nie jest w stanie pozbawić człowieka tego, co – zdaje się mówić książka – najcenniejsze – tożsamości czy poczucia przynależności. Można cieszyć się lepszymi warunkami, wyglądać nawet perspektyw, jednak świadomość pochodzenia czy przeznaczenia (związanego właśnie z miejscem, z którym czuje się więź) zwycięża, ostatecznie wpływając na decyzje czy wnioski. I dotyczy t nie tylko przebywania na emigracji. Także przeszłość, choćby już „załatwiona”. „ustalona”, nie jest poza nami – to, co identyfikowaliśmy za własne, co naznaczone jest naszą – powiedzmy, że w tym przypadku ojczystą, narodową czy rodzinną – ofiarą, zawsze będzie pobrzmiewać nutą nostalgii czy tęsknoty, niezależnie od poprawności politycznej czy uwarunkowań, które wynikają z nowego porządku lub ustaleń. W takich sytuacjach znajduje się zarówno Roman, przybysz ze wschodu, z Ukrainy, jak i Kochanowska, pisarka mieszkająca w Polsce. On, będąc dość długo za granicą, coraz mocniej – mimo wysokiej stopy życia – tęskni za ojczyzną, ona zaś, mówiąc o Lwowie, podkreśla jego polskość oraz wartość. 

Dziesięć słów o ojczyźnie, wbrew oczekiwaniom, popada w schemat, sentyment. Mamy do czynienia z dość przewidywalną – mimo próby zagrania podrzędnym utworem (pisanym przez bohaterkę) w głównej opowieści – narracją, podpartą niezłożonymi skrótami myślowymi, istniejącymi w imię takich przeżyć i wartości, jak pochodzenie, ojczyzna, tęsknota czy emigracyjna przemiana. Główny bohater doświadcza nieszczęścia, przypadkowo jednak trafia na kobietę, która oferuje mu w obcym kraju pomoc. Z czasem zaczyna ich łączyć coraz głębsza relacja, którą Roman stara się skrzętnie ukryć, wszak wyjechał z Ukrainy nie sam, a z ukochaną narzeczoną. Rozmowy, które toczy z Polką, oczywiście, dotyczą emigracji, wątków patriotycznych, poczucia tożsamości oraz historii, i choć ułożone są rzekomo pod książkę, którą Kochanowska pisze, to tak naprawdę to one, wraz z enigmatyczną relacją, grają pierwsze skrzypce w opowieści. Spostrzegam to nie bez powodu, ponieważ właśnie ten obraz bohatera – będącego z ukochaną w obcym kraju, decydującego się na wyjazd ze względu na trudne warunki i brak perspektyw, tęskniącego, mimo wszystko, za ojczyzną – jawi się dość przewidywalnie, co sprawia, że niepodobna nie przewidzieć, co będzie miało miejsce dalej, na jakie tory zejdą opowieść o Kochanowskiej i Romanie. Oczywiście, to powieść prawdziwa i smutna, bo czerpiąca z przykrych ludzkich doświadczeń, ale przez poprowadzenie i sposób opowiadania także nieodkrywcza, wtórna. To, o czym pisałem wcześniej, czyli budowanie realnej opowieści na mało prawdopodobnych fundamentach, wpisuje się w listę mankamentów tej książki, gdyż zabiera jej specyficzny rodzaj prawdomówności. Oczywiście, może się zdarzyć tak, jak najbardziej, że komuś, kto zdecydował się na emigrację i kogo okradli w obcym kraju, pomaga zupełnie obca kobieta, oferująca mieszkanie i pieniądze, w zamian za pomoc przy pisaniu książki, ale nagromadzenie dość niemożliwych zdarzeń (np. półroczne przebywanie niewidomej bohaterki, Ołeny, w Polsce, związane z licznymi spacerami po mieście, naznaczone przekonaniem, że przebywa w.... Pradze (a przecież na ulicach słychać np. polski język)) niszczy rodzaj możliwego współczucia czy utożsamiania się problemami bohaterów. Książka, którą pisze jedna z postaci, z czasem wkracza we właściwą akcję powieści, próbując przechytrzyć czytelnika, sprawiając, że zacierają się dwa plany – literacki, czyli ten właściwy, głównej opowieści, oraz podrzędny, czyli wynikający z powstającego w trakcie akcji utworu. Niestety, okazuje się to nieskutecznym sposobem gry z odbiorcą, ponieważ „książka w książce” nie wydaje się interesująca, a sytuacja, gdy jej akcja wkracza w akcję utworu nadrzędnego, zdaje się bardzo naciągana i nierealna.

Ołeksij Czupa zabiera tą książką głos w sprawach ważnych i aktualnych. Robi to jednak nie dość wyraźnie i nie dość wymownie, zarysowując wyłącznie jakiś kontur myśli czy sytuacji, pozostawiając przy tym problemy w stanie niedopowiedzianym. Bohaterowie, o których opowiada, zdają się istnieć jednocześnie i w konkretnym świecie, i w pewnej uniwersalnej krainie, jakby bez wyrazu. Bo choć wiadomo, gdzie żyją, skąd pochodzą, ta ich „tutejszość” nie jest widoczna, nie jest rozpatrzona – jest jedynie wspomniana. Ich czyny nie świadczą o wyraźnej osobowości czy tożsamości, odzwierciedlają wyłącznie pojedyncze sytuacje, w których uczestniczą. To książka bardziej o niecodziennym splocie wydarzeń z życia trójki bohaterów niż opowieść o tożsamości i narodowości, Polsce i Ukrainie.

3/6

Za książkę serdecznie dziękuję portalowi Sztukater.

Komentarze